"Albowiem jeden jest Bóg,
jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi,
człowiek, Chrystus Jezus"
1 list do Tymoteusza 2: 5
Było jej dobrze. Nowe
miasteczko, nowa praca. Życie znów zaczęło się układać. Wszystko jak należy. Tak dobrze było móc zacząć od nowa. Zadowolona rozejrzała się po sali.
Dziewczyny skończyły właśnie
rozgrzewkę. Jeszcze trochę się porozciągają i będą mogły przejść do układów.
Kasia miała właśnie włączać muzykę, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich
elegancki, wysoki mężczyzna po czterdziestce.
- Pan po córkę? – Spytała zdziwiona
– Dopiero się rozgrzałyśmy. Jest pan za wcześnie.
Nie odpowiedział. Podszedł
do niej i stanął blisko. Za blisko – Pomyślała, czując jak pachnie.
- Raczewski - Przedstawił
się podając jej dłoń. - Przepraszam, że panią nachodzę, ale przyjęło się w
naszej małej społeczności, że czasem wyświadczamy sobie drobne przysługi.
Przyszedłem prosić o pomoc. Jest mi niezręcznie, nawet bardzo, ale muszę. - Nabrał powietrza i odrobinę ciszej, tak by nie być słyszanym przez uczennice, kontynuował - Od razu przejdę do rzeczy. Otóż mojemu bratu
zmarło dziecko, niemowlę. Za pół godziny pogrzeb a nie ma kto zanieść trumny z
kaplicy do grobu. Wiem, jak to brzmi, i że to nie pani sprawa, ale chciałem
wypożyczyć od pani 4 dziewczęta, najlepiej o zbliżonym wzroście, chętnie
starsze, gdyby pani była tak uprzejma... Chociaż na godzinę.
- Yyy – Kaśka wyraźnie
zaskoczona nie wiedziała co powiedzieć. Gdyby była dzieckiem, na pewno nie
chciałaby z nim pójść. Udział w pogrzebie obcego niemowlęcia wydał jej się taki upiorny. jednak po chwili postanowiła wykrzesać z siebie trochę empatii. – No... ja nie wiem, bo… wie pan, ich rodzice płacą za
te zajęcia. One tu maja tańczyć… no i ... czy one by chciały?
- Rozumiem. Moja droga - przekonywał - małe
społeczności mają dobrą pamięć i umieją się odwdzięczyć. Pani na pewno będzie
potrzebować sponsorów na wyjazdy i na stroje, a my nie zapominamy przysług.
Zawsze staramy się pomagać, sama pani rozumie, kiedyś to pani przyjdzie do nas…
A mój brat i jego żona… oni tyle już przeszli.
Bardzo proszę – Powiedział jeszcze ciszej.
Kaśka zastygła. Nie wiedziała
co mogłaby powiedzieć ale facet mówił dalej.
- No, oczywiście nie
powinienem pani naciskać. To niegrzeczne. Przepraszam, pójdę już. To było niestosowne. Co za
niezręczna sytuacja. Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani przeszkodzić w prowadzeniu zajęć, do
widzenia. - I odwrócił się zmierzając do drzwi. Nie rozumiała, dlaczego tak łatwo się poddał.
- Zaraz! Proszę zaczekać!
- Klasnęła dwa razy skupiając uwagą
uczennic na sobie – Dziewczyny! Trzeci rząd! Jesteście prawie tego samego wzrostu.
Trzeba pomóc ludziom pochować dzidziusia. Wiem, że to smutne. Trzeba zamieść
trumnę z kaplicy do grobu, zrobić to z powagą i wrócić. To nic przyjemnego, ale
może ktoś chciałby pomóc. Nie podejmę decyzji za was. Ktoś pójdzie? Są jakieś
chętne?
- Ja nie! - Wyrwała się
pyskata Alka.
- Alka! Ty zawsze na nie! Zrobiłaś
kiedyś coś dla kogoś?- Rzuciła się na nią pryszczata Zuzka.
- Tak, głównie dla siebie!
Jak mnie matka zobaczy, że się ciągam po mieście i mi obetnie kieszonkowe, to dasz
mi na gazety? - Odgryzła się Alka.
- Dobra, spokój dziewczyny,
Ala zostaje, a reszta?
- Ja nie mogę. - Tłumaczyła
się Zuzka. – Chociaż bym chciała. Ojciec przyjedzie po mnie po zajęciach.
Pogrzeb pewnie za pół godziny, jak potrwa z godzinę, nie zdążę wrócić.
- My pójdziemy. -
Bliźniaczki podniosły ręce, były jednomyślne, nierozłączne i śliczne.
- I kto jeszcze? - Nikt nie
odpowiedział – Może drugi rząd?
- Bez zgody rodziców nie
pójdę - Odezwała się cicho Magda. – Nie mogę. Takie mamy zasady
- To bardzo rozsądne, chodzi
o to, kto może. A czwarty rząd? – Nie odpuszczała.
- To może ja, w końcu
harcerze powinni nieść pomoc, to ja tę trumnę poniosę. Hanka, chodź ze mną,
drużynowa nas pochwali – Odezwała się nieśmiało Małgosia a Hania tylko
przytaknęła. Kasia uśmiechnęła się do nich. Była dumna z postawy harcerek. Po chwili zwróciła się do faceta.
- Nie mogę panu zaproponować
dziewczynek jednego wzrostu. Nie zmuszę ich.
- Nie szkodzi, bardzo pani
uprzejma i dziewczęta też, obiecuję, że nie będziecie tego żałowały.
- Dobrze. Dziewczyny do
szatni, czas leci, a reszta, proszę bardzo rozciągamy się jeszcze 5 minut i włączam muzykę.
Mężczyzna stanął pod ścianą
jakby odprężony. Wysłano go tu z trudną misją i udało się, pomyślała Kaśka
rozciągając się razem ze swoją grupą. Była świetną trenerką, a teraz czuła się
jeszcze porządnym człowiekiem. Zadowolona z dobrego uczynku uśmiechała się do
swoich myśli, żałując jednocześnie martwego maleńkiego aniołka.
Dziewczyny przebrały się i
wyszły w asyście eleganckiego pana, który szarmancko otworzył im drzwi. Po chwili do sali wpadła zdyszana Julka i głośno trzasnęła drzwiami.
- Przepraszam za spóźnienie,
byłam u dentysty.
- Ok, rozbierz się i
rozgrzej – Powiedziała Kasia myśląc, że mała łże, nie pierwszy raz z resztą. Przecież widziała, ją ostatnio
ze sporo starszym chłopakiem.
Włączyła muzykę. Ruszały się
rytmicznie wykonując coraz trudniejsze elementy. Hip-hop to nie walc, trzeba
się bardzo napracować. Uparcie ćwiczyły nowe figury, chciały tańczyć street
dance. Eksperymentowały, uczyły się, podglądały filmy. Ambitne dzieciaki.
Dobrze się z nimi pracowało. Patrząc na ich postępy i wysiłek cieszyła się i
czuła, że uwielbia swoją pracę, że znowu ma swoje miejsce na ziemi.
Julka dołączyła do grupy.
Zamieniła kilka słów z Alką, wydęła usta i zaczęła tańczyć. Coś tam szeptały
między sobą, ale rozstawiła je w dwóch różnych końcach sali, żeby sobie nie
przeszkadzały. Do końca treningu miała z nimi spokój.
Po zajęciach Alka wybiegła z
szatni i podeszła do trenerki. Była blada.
- Pani Kasiu, Jula mówi, że
dziś nie było żadnego pogrzebu. Ona wie. To jej stary otwiera bramę cmentarza a
brat jest organistą. Żadne dziecko nie umarło. Ona by wiedziała. Zawsze wie. - Patrzyła na trenerkę szeroko otwartymi oczami. - Minęło już półtora godziny... Ona wie...
I zapadła cisza.
* * *
- Witaj Marysiu! – Kobieta podniosła
wzrok i uśmiechnęła się spokojnie i życzliwie.
- Och, Gabryś! Tak się
cieszę. Dawno temu powiedziałabym: wejdź i spocznij – Zabrzmiało to jak
doskonały żart rozumiany tylko przez nich. Nie przestawała się uśmiechać. Starzy
przyjaciele uściskali się serdecznie. Spojrzała uważnie w piękną twarz rozmówcy. - Martwisz
się? Wybacz, że pytam, ale wyglądasz na kompletnie zdruzgotanego. Stało się coś
złego?
- Jak zawsze. – Westchnął i opuścił
ręce. - Pamiętasz sprawę tych czterech dziewcząt porwanych do burdelu pod
Dubajem?
- Tak. Policja nadal nie
znalazła żadnych śladów, prawda? Wszyscy wciąż mają do szefa pretensję, że nic
nie zrobił, a tak naprawdę nikt się do niego nie zwrócił w tej sprawie
oficjalnym kanałem łączności.
- Właśnie. To było takie
przygnębiające. Tłum modlił się o pomoc jak w próżnię. Wszyscy pytali, dlaczego
to się stało. Zły się cieszył. Wiesz... oni do tej pory nie wiedzą, co dzieje się
z tymi dziećmi.
- My wiemy, ale to przecież
niczego nie zmienia, prawda?
- Tak... – Ponownie westchnął
i zamilkł.
- Ale skoro przyszedłeś, to
jest coś jeszcze, prawda? To z pewnością nie wszystko. – Dociekała. - przecież widzę.
- Niestety...wieści są złe. Nawet
bardzo. Nawet nie wiem, Marysiu jak to ubrać w słowa…
- Mów. – Ponaglała go
zaniepokojona - Co tym razem? Co jeszcze stało się złego?
- Ta trenerka. Ona... nie
żyje.
- Jak to? Przecież była w psychiatryku.
Leczono ją po załamaniu nerwowym. Czy ona… sama?
- Nie. Było już z nią
lepiej. Wyszła nawet na przepustkę. Zbiry już czekały. Mieli ją tylko skopać.
Zakopali na śmierć. Wynajęli ich rodzice bliźniaczek. Teraz sami nie mogą się otrząsnąć.
- Też nie prosiła o pomoc? –
Zdziwiła się kobieta.
- Ależ prosiła. Oczywiście,
że prosiła, tylko jak zwykle nie szefa.
- Znowu! Gdzie ci ludzie
mają rozum?! Kogo tym razem?
- Zmartwisz się. Prosiła ciebie,
Mario. Błagała. I jeszcze kilkoro innych od dawna martwych ludzi. – Przygnębiona kobieta zakryła twarz
dłońmi, była tak bardzo smutna i
rozczarowana,czuła, że gdyby mogło, jej serce pękłoby z żalu.
- Czy ja jestem Bogiem? - Wyrzuciła z siebie gniewnie- Czy
ja mam moc wysłuchiwania modlitwy? Czy je słyszę? Gabrielu, kiedy to się
skończy?
- Nie wiem, Mario – Szepnął
anioł poprawiając skrzydła. – Naprawdę tego nie wiem.
paradoks... A może rzeczywiście tak to wygląda? Daje do myślenia...
OdpowiedzUsuń