„Niektóre dni bywają po prostu
lepsze od innych. Dziś będę szczęśliwy.” – Zaplanował po przebudzeniu Szef Wszystkich Szefów, czyli Prezes, a chwile później przeciągnął się i spróbował energicznie wstać z łóżka. Nie
udało się. Na kołdrze wciąż spał sapiąc ciężko jego Kierowca, zwany zdrobniale Drajwerkiem i
nie było żadnego powodu, żeby go budzić dosłownie pięć minut przed dzwonkiem
telefonu.
Szef spuścił nogi na podłogę i pomyślał, że to dziś jest ten
dzień. Dzień wyzwolenia. Czuł się taki odważny, pełen dumy i honoru, prawie najodważniejszy na świecie. Postanowił,
że właśnie tego dnia się ujawni. Dzielny, dziś był po prostu taki wyjątkowo dzielny
od samego ranka. Miał moc. Oczywiście nie była to wyłącznie jego zasługa. Nie
bez powodu pozwolił wczoraj Kierowcy wyzywać się od brudnych muzułmanów i
ganiać z kropidłem dookoła łóżka wypędzając złe moce. To nie było
najfajniejsze, ale od lat uczył się kompromisów. Czasem się targował. Nieczęsto
i tylko wtedy, gdy mu na czymś zależało.
Potem bawili się jeszcze w nawrócenie innowiercy, w pięć minut zaliczyli
wszystkie sakramenty a na koniec muzułmanin - uchodźca dostał, po długich
błaganiach, legitymację od firmy.
Kropidło to pikuś. Co prawda obaj ukradli je cioci, która
pożycza kasę, ale ona kupi sobie nowe. Stać ją. W nagrodę za wytrwałą zabawę
Drajwerek podwiesił Prezesa w jego ulubiony sposób, czyli na Batmana, za
kostki. To była ulubiona atrakcja Szefa.
Zawsze później dzięki temu czuł się jak super bohater, choć trochę
kręciło mu się w głowie. Wierzył, że dziś mógłby zmienić świat i właśnie tak postanowił zrobić i to szybko.
Niestety już samo wyjście z sypialni nastręczało sporo
problemów, była ona bowiem zamknięta w sporym sejfie, który był z kolei ukryty
w bunkrze do którego zjeżdżało się tajną windą zamontowaną w niepozornej, postpeerelowskiej willi obstawionej ochroniarzami. Wiadomo,
wszędzie czaili się wścibscy paparazzi. Prasa nie śpi. Sejf mógł się
otworzyć jedynie wtedy, gdy Prezes i Kierowca przyłożyli do skanera języki i to
jednocześnie. Bez współpracy nie dało się nawet pójść siku, co rozwiązali
stawiając stary, obity, emaliowany nocnik pod łóżkiem.
Postanowiwszy, że dziś na pewno
się ujawni super bohater wstał i potarmosił pieszczotliwie kochanka w momencie,
gdy rozległ się alarm w telefonie. Po kilku próbach udało mu się nie tylko go
zbudzić, ale nawet zmusić do wstania i nim ten się obejrzał sunęli w samych
kalesonach, czy też jak mawiał Prezes: kalisrakach do góry, na śniadanie.
Oczywiście każdy nich wysiadł na innym piętrze. Jeden
zjadł w salonie obsługiwany przez starą i na pół głuchą panią Wiesię, byłą
kierowniczkę sklepu żelaznego, która zawsze życzliwie odnosiła się do tatusia
Prezesa i nie naskarżyła na niego samego, gdy stłukł szybę cegłówką, przez co
omsknęło mu się należne, ojcowskie lanie. Szef nigdy nie zapominał, że jest coś
komuś winien. Jako człowiek honorowy kazał ochroniarzom przywozić codziennie do
roboty staruszkę mimo, że miała już osiemdziesiąt pięć lat. Praca to dar od
Boga. Wielu emerytów gnuśniało, a ona, dzięki niemu, nie musiała. Patrząc
na nią czuł się taki dobry, aż kręciła mu się łezka w małym świńskim oczku.
Drugi jadł w kuchni z ochroną i
wszyscy zgodnie udawali, że tu jest jego miejsce. Bułki były wczorajsze , zupa
nie mleczna lecz zabielana, twaróg odrobinę zalatywał, wszystko jak w
peerelowskich zakładach pracy. Nawet talerze miały na obrzeżach zielony napis :
„GS” . Drajwerek zamienił kilka słów z jednym czy drugim osiłkiem, trzeciego
poklepał po ramieniu, choć miał ochotę gdzieś indziej, przepytał ich z nocnej
audycji w twarzowej rozgłośni radiowej i pojechał zatankować auto. Później, jak co dnia, spotkali się z
Prezesem w limuzynie. Oczywiście zawsze obaj milczeli. Pozory były istotne i
służyły słusznej sprawie. Najważniejsza zasada brzmiała: "żadnego
spoufalania się przy ludziach".
Droga do firmy upłynęła Prezesowi
na głębokich rozmyślaniach. Gdy jeszcze siedział przy śniadaniu zwołał
telefonicznie konferencję prasową na wczesne przedpołudnie, ale
dziennikarze nie bardzo chcieli się na niej pojawić. Mieli tyle wymówek i
pozornie istotniejszych spraw, a jego
gadkę znali już przecież na pamięć. Tak im się przynajmniej wydawało w
momentach, gdy mogli samodzielnie myśleć, czyli przez jakieś przez dwadzieścia
minut dziennie. Reszta ich czasu została starannie rozdysponowana. Szef zadbał
o to osobiście.
„Lojalni przybędą na pewno” - Pomyślał. - „Jak zawsze. Oni nie zawiodą, bo zabrałbym im premię... A nie… już
zabrałem. Teraz boją się o pracę i mieszkania.” Zanurzony w
rozmyślaniach planował co powie i jak,
bo to było ważne. Rękoma powtarzał wyuczone gesty. Jeszcze ćwiczył, gdy dojechali do szklanego wieżowca.
To tu biło serca firmy. Na trzynastu piętrach pracowali
specjalnie wyselekcjonowani hejterzy, na czternastym stał rząd konfesjonałów i
zrobiono kaplicę a zarząd niemal mieszkał na stałe na piętnastym. Co się
działo wyżej nikt nie wiedział. Biskup wypożyczył resztę budynku i ani myślał
oddać, póki nie musiał płacić. Prezes podejrzewał, że ćwiczy tam chór
chłopięcy, ale nie wnikał, bo nie lubił muzyki.
Od minus pierwszego do minus piątego pracowali sami
prostowacze rzeczywistości. Najlepsza kadra. Ci zarabiali najlepiej. Byli
szybcy i skuteczni. Radzili sobie zawsze z każdą sytuacją. Wystarczyło bowiem,
że gdzieś w sieci pojawiło się zdanie: " Prezes rucha kierowcę" lub
dla odmiany: " Kierowca posuwa Prezesa" żeby pięć pięter ludzi natychmiast wyjaśniło i
naprostowało odpowiadając, że: „ owszem, prezes to robi, ale jej wolno, bo
kierowca jest jej mężem. Problemem jest raczej to, czy kierowca ma umowę
śmieciową i czy robią to w godzinach pracy”, lub z innej beczki: „prezes fabryki pasty do butów może sobie posuwać
kogo chce, to jego prywatna sprawa, ale to nie jest zbyt bezpieczne pozwalać prowadzić auto kobiecie, nawet jeśli jest bardzo podobna do Hołka. Wszak
wiadomo, że miejsce kobiety jest w porodówce, a nie za kierownicą”.
„To właśnie tych wszystkich dzielnych ludzi będę musiał
zwolnić jutro po dzisiejszej konferencji”. - Westchnął w duchu i kazał podać wszystkim
kawę, na ich własny koszt, oczywiście. Sam też chętnie by się napił, ale tak
paskudnie odbijało mu się jajeczkiem ze śniadania, że zaczął podejrzewać
hodowcę kur o to, że już go nie lubi, i bardzo się tym zmartwił. Kiedyś Prezes
nie jadał drobiu. Żadnego i nigdy. Potem zrozumiał, że nie może w ten sposób
rujnować krajowej gospodarki. Trzeba być życzliwym dla rodaków. Patriotyczne
kury były dla oświeconego Szefa teraz podstawą żywienia, podobnie jak krajowa
szyneczka, czy antrykot, który jak się okazało nie miał niczego wspólnego z
trykotem, co
na polecenie Prezesa sprawdzili najmądrzejsi uczeni.
„Co by to było, gdyby jajeczko w znoju i trudzie urodziła
obca nioska? Dramat!” - Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ruskiej
jajecznicy na niemieckim boczku. – „Fuj, ohyda! Podobno szefom innych firm było
wszystko jedno. Dziwni ci ludzie.”
Nim konferencja się rozpoczęła napił się jeszcze firmowej
wody z
firmowej butelki w firmowej szklance i zaczął mówić powoli i spokojnie , jak do
małych dzieci, żeby nie musiał powtarzać. Dokładnie
wiedział co chce powiedzieć, w końcu ćwiczył to przed lustrem latami.
-„ Moi drodzy, nadeszła pora by ujawnić prawdę. To nie łatwe,
ale postanowiłem, że dla dobra własnego i firmy ogłoszę dziś coś niezwykle dla
mnie istotnego. Jak wam wszystkim wiadomo jestem dzielnym mężem. Tak, mężem.
Jestem mężem mojego Kierowcy”. – Dziennikarze milczeli a ich twarze nie
wyrażały niczego. Nie podnosili rąk, nie wzniecili wrzawy. Trwali z bezbrzeżnym
zdumieniu gapiąc się przed siebie świadomi, że Prezesowi się nie przerywa. –
„Ja i mój mąż nie mogliśmy wziąć ślubu jako pierwsi ale byliśmy dwudziestą
parą, która złożyła małżeńską przysięgę, gdy tylko Holandia zmieniła przepisy. Dobrze
wiecie, że tutaj nie byłoby to możliwe. Nikomu nie trzeba tego tłumaczyć". - Rozejrzał się po sali, ten spokój był
niepokojący. Wypił łyk wody i kontynuował. – „ Jestem dumny, że mogłem zostać
mężem tego lojalnego mężczyzny. To właściwie wszystko, co chciałem wam dziś
powiedzieć” – Odsunął
krzesło, by wstać, ale zmienił zdanie – „ Albo nie. Powiem wam jeszcze, bo jest się czym pochwalić, że sam ksiądz biskup
dobrodziej był naszym świadkiem. Teraz możecie już iść, sio!”. – Machnął na nich ręką jakby odpędzał komary.
A oni zaczęli pakować sprzęt i wynosić go z sali.
Po tych słowach wstał szurając krzesłem i wyszedł a ochrona sznurem za nim. Lubił się
z nimi pokazywać, to byli tacy ładni chłopcy. Dumny z siebie kazał wieźć się
prosto do bunkra. Czuł, że musi to uczcić. Zamówił frytki i kolę z
dowozem do willi i tajemniczo uśmiechał się do siebie pod nosem. Chciał zrobić
Drajwerkowi niespodziankę. Był taki podekscytowany i szczęśliwy.
Po godzinie dostarczono mu świeżą prasę. Na pierwszej
stronie umieszczono jego zdjęcie z
konferencji.
Obok była uśmiechnięta fotografia biskupa i jego komentarz: "To był doskonały
Prima Aprilisowy żart naszego kochanego Prezesa".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz