- Zawsze tak dziwnie rozpoczynasz nowe znajomości? - Spytała
pocierając ręką czoło.
- Raczej tak. - Nie mówił
głośno, raczej szeptał, jakby to, co miał do powiedzenia było jakąś mistyczną
prawdą. – Niech ludzie wiedzą z kim mają do czynienia.
- Dlaczego? Przecież wiesz,
że w ten sposób odstraszasz ich od siebie.
- Taka widać karma.
- Srylis morylis! -
Wzburzyła się, złapała z trudem kilka głębszych oddechów i kontynuowała
wpatrzona w okno, zamiast w rozmówcę, jakby nie chcąc go peszyć, lub lekceważąc
jego obecność – Nie wystraszyłam się. Już niczego się nie boję. Nie muszę.
Gadaj. Z jakichś pokręconych przyczyn chcę się dowiedzieć, czemu nazywasz
siebie w ten sposób. No? - Zachęciła go niewielkim ruchem głowy - Jak to się
stało?
Usiadł.
Wyprostował długie nogi. Gapił się w swoje białe klapki i jakby recytował
mantrę, spokojnie, bez emocji opowiadał jak cudze życie:
- Miałem zajęcia z szóstą
klasą na połowie sali, drugie pół zajęła koleżanka z pierwszoklasistami. Zawsze
uważałem, że sala jest potrzebna do gimnastyki, a oni się bawili. Szkoda było
mi miejsca. Mogła ich zabrać do świetlicy, lub pobawić się w holu. W każdym
razie byłem zły, bo chłopcy mogli grać mecz, a rzucali piłką lekarską. Taką
ciężką. Pięciokilową. Rzucali oczywiście w poprzek auli, daleko od bawiących
się maluchów, bezpiecznie. Aż przyszła kolej spadochroniarza. Duży był, już
drugi raz powtarzał szóstą klasę. Jakoś
go nie chcieli wypuścić z podstawówki. Miał krzepę, ale nie stał prosto. Rzucił
a piłka poleciała na drugą część boiska. Bardzo daleko. To był dobry rzut i
najdłuższy lot piłki lekarskiej jaki w życiu widziałem w podstawówce. Nagle
maluchy niemal się rozpierzchły. Piłka wylądowała na tyle głowy jednego z nich.
Nie zdążył. Skręciła mu kark. Trup na miejscu. – Nieśmiało podniósł wzrok a ona
nadal gapiła się w okno - To tyle.
- Zimne i niewiele w tym
emocji. - Podsumowała - Starannie dobrane słowa, czuć upływ czasu. Przemyślałeś
to, rozebrałeś na czynniki pierwsze miliard razy. Dawno to było?
- Dziewięć lat temu.
- Hmm… marzę o fajce. Nienawidzę
ich i śni mi się po nocach jak zaciągam się z przyjemnością . Potem widzę napis
na paczce, że palenie wywołuje choroby prostaty i kłopoty z potencją i wybucham
śmiechem. Potem gdzieś w głębi snu tłumaczę sobie, że całe życie wiedziałam, że
fajki szkodzą, że to tylko konsekwencja. Nawet we śnie akceptuję swoja głupotę,
lubię swoje wybory, i żałuję. Mówię ci, żałuję jak kurwa mać. Wiem co to
żałować. A z ciebie aż się wylewa. Przegryzłeś
to, - wymieniała powoli - rozłożyłeś na części, złożyłeś z powrotem, nauczyłeś
się opowiadać na potrzeby słuchaczy i co?
- I nic. Muszę z tym żyć. –
Gapił się na swoje dłonie ukryte w niebieskich lateksowych rękawiczkach.
- Ale to był wypadek. To
jasne. Chyba nikt nie miał wątpliwości?
- Przecież wiem.
- Nie mogłeś temu zapobiec.
– Próbowała odrobinę głośniej wypowiedzieć to zdanie, by się otrząsnął, ale od
razu zaczęła kasłać. Pochylił ją lekko do przodu i poklepał po chudych plecach.
Wiedział, że teraz nic już właściwie nie pomaga, a mimo to starał się.
- Skąd wiesz? – Spytał nim
poprawił ją i usiadł naprzeciwko.
- Ja? –Spróbowała się
uśmiechnąć zdziwiona, ale wyglądało to jak grymas. - Ty wiesz. Mogłeś?
- Nie wiem. Za to dokładnie
pamiętam co wykrzyczała mi w twarz zrozpaczona matka tego chłopca. Kamil był
jej jedynym dzieckiem. Miała tylko jego na świecie. - Otarł jej czoło mokrą
chusteczką dla niemowląt o zapachu lawendy – Ona została sama.
- Przecież ty go nie zabiłeś,
człowieku. Dlaczego mówisz o sobie zabójca? Zabójstwo się planuje. Chce się go.
Niczego nie planowałeś. Po cholerę się obwiniasz? – W końcu nawiązała kontakt wzrokowy.
- Nie chcę go zapomnieć.
Nikt już o nim nie pamięta, nawet jego matka.
- Jak to? Matka zawsze
pamięta.
- Tak to... Co roku w
rocznicę jego pogrzebu spotykałem ją na cmentarzu. Siadała na ławce, obok
pomnika, który postawiłem dzieciakowi za swoje i piła wódę z gwinta z flaszki
odzianej w papierową torbę. Płakała. Przyjeżdżałem pod wieczór, składałem
kwiaty, ona wyzywała mnie od morderców i dzieciobójców. Wtedy ja zamawiałem
taksówkę i odwoziłem ją do maleńkiej kawalerki na blokowisku. Wnosiłem ją po
schodach, jeśli było trzeba i wracałem do domu. Dwa lata temu jej nie było.
Pojechałem tam. Myślałem, że może jest chora. Sąsiadka powiedziała, że
wyjechała na stałe za granicę z nowym partnerem. W tym roku jakaś firma
dostarczyła tani bukiet.
- No i na tej podstawie myślisz,
że matka zapomniała?
- Nic nie myślę. Ja po
prostu nie zapomnę. Nie pozwolę sobie na to.
- Popraw mnie proszę w tym
cholernym wózku i słuchaj. - Chwycił ją pod pachy i podniósł jak piórko. Tak
niewiele z niej zostało. Posadził prosto i przykrył nogi pledem szpitalnym,
szorstkim i brzydkim - Jesteś głupcem. Wybacz, ale ktoś powinien ci to w twarz
powiedzieć. Skończonym głupcem. Nikomu nie jest potrzebna twoja pamięć. Umarłych
nie ma. Król Salomon napisał w Biblii, że oni nie czują niczego, rozumiesz? Oni
nie czują. Póki nie zmartwychwstaną śpią i nie wiedzą niczego. Temu dziecku nie
jest potrzebna ani twoja pamięć, ani twoje poczucie winy, ani to całe
umartwianie się i nieszczęście. Nikt tego nie potrzebuje, a już najmniej ty
sam.
- Niczego nie rozumiesz. Nie
wiesz co czuję.
- Wręcz przeciwnie.
Próbowałeś sobie kiedyś wybaczyć?
- Nie myślę tak o tym. Są
rzeczy, których wybaczyć się nie da.
- Zaczynam się zastanawiać,
czy ty w ogóle myślisz. Zastanów się: dawno temu zdarzył się straszny wypadek,
w jego efekcie umarło dziecko, ale to nie tylko jego życie się wtedy skończyło.
Twoje też. Ty też umarłeś. Nawet matka dziecka potrafiła ułożyć sobie życie po
tej strasznej tragedii, ale nie ty. Dlaczego? Pomyśl o tym. Słowo
"wypadek" nie niesie ze sobą brzemienia winy. A ty mimo tego jesteś
martwy. Musisz sobie w końcu wybaczyć i żyć.
- Dlaczego miałbym to
zrobić?
- Ponieważ Bóg już dawno ci
wybaczył. A On, gdy coś wybacza nigdy nie przywołuje tego na pamięć. Nie
wywleka. To nie człowiek. Nie wypomni ci tego. Nie wykrzyczy w twarz. To
przecież Bóg. Nie rozumiesz tego? Rozlicz się ze swoją przeszłością i idź
dalej. To co tu robisz to wegetacja. Gdzie pracujesz?
- W magazynie chemicznym.
Jeżdżę paleciakiem.
- Rozumiem, że nie chcesz
już uczyć, ale trudno to ogarnąć, że cały swój wolny czas spędzasz tutaj, wśród
umierających. Hospicjum od lat cieszy się z twojej pracy, darmowej pracy. Od
ilu lat jesteś wolontariuszem?
- Siódmy rok.
- Właśnie. A przecież jak
nie ty, to inni przyjdą. Popatrz na siebie, żyjesz? Nie widać tego. Jesteś
cieniem, mgłą, ułudą... trupem. Nie masz żadnego swojego życia. A ja? W każdej
chwili mogę umrzeć, ale gdybym miała twoje zdrowie, twoje siły nie oddałabym
ich bez reszty, żyłabym z radością. Kiedy ostatnio czułeś radość? Dziwne
pytanie, prawda? - rozkasłała się . - Otwórz
proszę okno, nie chcę czuć jak cuchnę. - Wstał i otworzył lufcik - Życie masz
jedno i ono nie jest za karę. Weź się w garść, zatrzaśnij tamte drzwi i idź do
żywych, do ludzi, do psychiatry jeśli ci to pomoże, do psychologa, do matki,
gdziekolwiek. - Głośno nabrała powietrza - Wybaczam ci, słyszysz?
- Ale co? - Zdumiony
podniósł brwi. – Co ty mi możesz wybaczyć?
- Wybaczam ci w imieniu tego
chłopca. W imieniu jego matki też ci wybaczam i proszę o wybaczenie. Wybaczam
ci w imieniu twojej rodziny, która straciła cię tamtego dnia. Teraz ty sobie
wybacz. Powiedz mi, że pójdziesz dalej. Obiecaj. W życiu nie ma miejsca na
wieczną pokutę. Żyj, to moja ostatnia wola. Mój testament. No, obiecaj!
Umierającej się nie odmawia.
Uśmiechnął się samymi
kącikami ust, nostalgicznie, ale ona chwyciła go za rękę chudymi papierowymi
dłońmi i powtórzyła głośno:
- Obiecaj!
- Obiecuję. - Powiedział
bardzo cicho.
- A teraz idź. Wynoś się!
Nie chcę, żebyś tu kiedykolwiek wrócił, rozumiesz? Idź i żyj. Jasne?
- Rozumiem.
- Obiecałeś. – Rzuciła z
wysiłkiem, gdy stał w drzwiach.
- Wiem, idę już.
Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Potrzebuję, kurwa, żebyś
żył, bo ja już niestety nie mogę.
Cofnął się. Wytarł jej łzy z
twarzy. Zamknął lufcik, potem cicho zamknął drzwi. Przez okno widziała, że
poszedł na przystanek. Nie obejrzał się za siebie, obiecał.
Przez chwilę poczuła się
taka szczęśliwa, być może mu pomogła. Są szanse, że mu się uda. Na szybie
osiadło kilka płatków śniegu. Stopiły się i spłynęły. Kobieta zasnęła i umarła spokojnie tej samej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz