Jak co wieczór sprzątała bar. Dziś
kończyła wcześniej. Wszyscy bywalcy wiedzieli, że w niedzielę jest otwarte
tylko do dwudziestej. Zdjęła obrusy, umyła stoły i założyła świeże serwety, tym
razem w odcieniu miodu. Lubiła je. Wiedziała, że musi jeszcze pamiętać, by
przed wyjściem nastawić pralkę upchaną w kącie na zapleczu. Wytarła bar,
wypolerowała kufle, miała czas, od pół godziny nie było już nikogo. Za pięć
minut miała zamknąć, ale czuła jak gęstniejące oczekiwanie wypełnia ją od stóp,
po koniuszki natapirowanej fryzury. Nawet przed sobą sama udawała, że nie
dzieje się nic. Dojrzała kobieta, żona i matka nie powinna mieć takich myśli.
Grzesznych, ekstatycznych, gęstych od westchnień i upojenia. Jeszcze
wypolerowała ostatnie lampki i zawiesiła je do góry dnem nad barem, zamiotła
podłogę, zgasiła górne światło. Mogła już zrobić raport dzienny, wydrukować
zbiorczy paragon i wpiąć go do zeszytu, w końcu brakowało już tylko minuty,
potem umyć podłogę i wychodząc postawić mop przy drzwiach, by jej sobie nie
zadeptać.
Dwudziesta minęła, a ona jakby
wyszukując sobie zajęcia nie zamykała. Patrzyła na zegar nad drzwiami. Czekała.
W końcu, zrezygnowana, wzięła klucz do ręki i ruszyła zamknąć, nim zacznie myć
podłogę.
Jej ręka położona na klamce, klucz
wsunięty w zamek i obraz mężczyzny za drzwiami zaistniały w tej samej chwili.
Czy to nie na niego czekała? Przecież się spóźnił. Umysł podpowiadał, że
właśnie jest już zamknięte i powinna myśleć o domu, ale dłoń nie przekręciła
klucza w zamku. Zdradziecko nacisnęła klamkę i wpuściła przybysza.
- Zamykam już. – Niby warknęła, ale
wewnątrz cieszyła się, że przyszedł. Oparła ręce pod boki i wypięła niewielką
pierś. Cieszyła się jak dziecko. Wiedziała, że się pojawi. W końcu bywał tu już
tydzień, zawsze pięć minut przed zamknięciem. Jak stały adorator, niemal
kochanek. Sama mu wczoraj przypominała, że w niedzielę zamyka o dwudziestej,
nim wychodząc pocałował wnętrze jej dłoni. Śniła potem o nic całą noc.
- Wiem. Inaczej by mnie tu nie było.
Miałaś zamknąć cztery minuty temu. Czyżbyś czekała? – Patrzył na nią tak, jakby
była jedyna na świecie, z zachwytem i uwielbieniem, znów czuła się jak szalona
napalona nastolatka, która wie, że zaraz zostanie dokładnie zerżnięta, jak
deska na traku. Rany, nikt od lat nie wzbudzał w niej takich emocji.
- Zdarzało mi się zamykać później. Co
podać? – Zapytała i ruszyła w kierunku baru wiedząc, że on jest dokładnie krok
za nią i to nie dlatego, że chce obrobić kasę.
- Siebie na barze. Zgaś światło. –
Przylgnął do jej pleców. – Ile razy
fantazjowałaś o seksie na tym blacie? – Wodził cudownymi dłońmi pod same
piersi, jakby nie chcąc ich jeszcze zmiażdżyć w uścisku - Przecież wiesz po co tu jestem. – Odgięła do tyłu głowę i oparła ją o jego
tors dając mu milczące pozwolenie. Tak bardzo tego pragnęła. Całą sobą marzyła
o odmianie. Potem posłusznie wyłączyła światło i bar utonął w ciemności. Równie
ciemna skóra faceta wylądowała na stoliku pobrzękując metalowymi ćwiekami. Był
taki piękny. Łobuz jak z marzeń. Trochę przerażający, gorący jak piekło i iście
diabelski. Wyjątkowo przypominał jej szaleństwa młodości. Tak niewiele
westchnień było trzeba, by jej jasne uda rozwarły się przed nim, jak drzwi
supermarketu, automatycznie i na całą szerokość. Pod pośladkami czuła zimny
czysty, wypolerowany blat baru, a wewnątrz gorące, rytmiczne, głębokie
pchnięcia pachnącego obłędnie młodego samca, który brał ją tak, jak dawała, bez
ograniczeń. Nie myślała o tym, skąd on zna jej fantazje, cieszyła się faktem,
że była już tak blisko… blisko…
I wtedy on skończył nagle, drzwi się
otworzyły i zapalając światło stanął w nich jej mąż wraz z dziećmi, którzy
wracając z kina zdziwili się, widząc auto mamy stojące wciąż pod barem. Chcieli
ją zabrać na pizzę, tymczasem przez moment w którym świeciło się światło, nim
ojciec je wyłączył widzieli jej piczkę, wystawioną na widok ich oczu przez pierwszego,
ale jakże przypadkowego kochanka. Nawet pomimo tego, że mąż zgasił światło tak
prędko, jak je zapalił, obraz w głowach pozostał. Bez słowa zabrał dzieci do
auta i odjechał.
Zostali sami. Usiadła na barze upokorzona.
Kochaś nie zwracał już na nią uwagi. Szedł do drzwi chwytając tylko kurtkę ze
stołu przy oknie. Wychodząc powiedział tylko szyderczo:
- A te tępe demony myślały, że zrujnowanie Ci
życia zajmie mi więcej, niż dwa tygodnie. Ciemniaki. Wygrałem kolejny zakład. I
nie skończyłaś, prawda? Jaka szkoda. – Prychnął i się roześmiał - Cóż. Życie
nie jest sprawiedliwe, mała. Zostałaś sama. Oni ci tego nie zapomną. A wystarczyło
na czas zamknąć drzwi.- Ostatnie zdanie
odbijało się echem w jej skołowanej głowie, gdy trzasnął – ‘Na czas zamknąć drzwi, zamknąć
drzwi’.
No nie....
OdpowiedzUsuń