- Siadaj, chłopie! Niech ci nie wisi. – Odezwał się do mnie
komendant policji, gdy tylko przekroczyłem próg jego biura. Wcale nie chciałem
tam być, ale zaproszenie było jednoznaczne. Albo pojawię się sam, albo zgarną
mnie suką w najmniej odpowiednim momencie, robiąc mi przy tym taką siarę,
jakiej jeszcze w mieście nie było. A
plotki nie służą interesom, przynajmniej nie moim, więc chcąc nie chcąc
zwlokłem dupsko z wozu i już rano pojawiłem się karnie przed posterunkiem.
Komendant nie kazał mi długo na siebie czekać, a kiedy już
usiadłem, wcisnął interkom i powiedział, że chce dwie kawy i święty spokój.
Kawy pojawiły się niemal natychmiast, jakby sekretarka zalewała je, gdy tylko
zamknąłem za sobą drzwi. Pachniały tak, jak pachną tylko na gigantycznym kacu,
gdy marzysz o nich, ale wiesz, że czachę ci rozjebie, jeśli wlejesz w siebie choć
łyka, więc zamieniasz to cudowne pragnienie na znienawidzoną wodę z kiszonych
ogórków, potem walisz setkę z pieprzem i udajesz, że żołądek ma się lepiej,
choć wiesz, że to cholerny miraż i nie pomogłaby nawet jajecznica mamusi, taka jak w dzieciństwie. – Pij śmiało.
W poniedziałki kawa zawsze jest z cytryną. Na kaca jak znalazł. – Rozwiał moje
ostatnie wątpliwości i pomyślałem, że może się nie zmienił, może to dalej ten
sam spoko chłop, z którym byłem w wojsku.
- Dzięki - wystękałem – mam w gardle piaski Kalahari.
Powiedz czego potrzebujesz. Bez powodu nie ściągnąłeś mnie do siebie. – Otworzył
połowę okna. Do pomieszczenia wpadł ciężki
zapach deszczu. Wiosna nadchodziła wyjątkowo niemrawo, jakby popijała
wciąż i nie mogła wytrzeźwieć na tyle, by przestała lać pod siebie jak stara
alkoholiczka. Nie przejął się wilgocią, z szuflady wyciągnął brudną popielniczkę i poczęstował mnie fajką.
Niektóre rzeczy się nie zmieniały. Już w wojsku palił mocne, teraz tylko paczka
zrobiła się większa. – Nie, nie zniósłbym twoich. Tak się wczoraj przepaliłem,
że myślałem, że rano zdechnę po superlajcie. Morrisony to dla mnie dziś gwóźdź
do trumny. – Uśmiechnął się. W wojsku
obaj paliliśmy mocne nazywając je nazwiskiem Jima. Wyjąłem swoje i zapaliliśmy
obaj. - Jak mogę ci pomóc?
-Nie możesz, tylko musisz. Plan jest taki, że albo mi bardzo
chętnie pomożesz, albo będzie bardzo, bardzo źle.
-Jak bardzo, bardzo?
- Zajebiście. Zamkniemy ci interes. I to szybko.
-Przynajmniej nie owijasz w bawełnę. Nawijaj.
-Bawią się u ciebie bliźniaki burka, prawda? – Od razu
wiedziałem, że mówi o rozwydrzonych synalkach burmistrza.
- Jak i dzieciaki innych szefów miasta.
- Więc już nie będą. – Uśmiechnął się jakoś tak, że ciarki
mi przeszły po plecach. Cokolwiek miał na myśli, nie chciałem być w ich skórze.
-I Bogu dzięki! To się świetnie składa, bo w duecie robią
taki chlew, że sam bym ich na mordy wypierdolił, ale nie chcę zadzierać z
burkiem, bo wiesz, jeszcze mi koncesje na alkohol zajebie i będę w czarnej
dupie.
-Wypierdolił to odpowiednie słowo. Hehe.– Na chwilę jakby się zawiesił. – W piątek po południu zepsuje ci się w
klubie monitoring. Pracownicy muszą wiedzieć. W sobotę rano zadzwoń i umów się
z serwisem na naprawę w poniedziałek.
Kapujesz?
-Jak sobie życzysz. Tylko jaki Ty masz w tym biznes? Chodzi
o te panienki, co je wynoszą półprzytomne do gabloty? – Milczał więc
wiedziałem, że dobrze trafiłem. –
Maniek, film się nadpisuje, ale mam kopię tych właśnie wszystkich kawałków z
ostatnich dwóch miesięcy. Pomyślałem, że któraś może w sądzie tego potrzebować,
ale żadna się nie zgłosiła. Ta z tego
weekendu też nie, póki co.
-I się nie zgłosi. Pewnie żadna nic nie pamięta prócz
przebudzenia na ławce pod wiatą od przestanku autobusowego. A ciepło nie jest.
-No, nie. Ale co tobie do tego? - Zająłem się kawą, już nie tak gorącą, ale
ohydnie kwaśną. Słodziłem ją i słodziłem, a on z politowaniem kiwał głową.
Pewnie się już przyzwyczaił do tego kiszonego błota.
-Gdyby któryś z tych małych chujków dotknął swoim kutasem
kogoś, na kim ci po cichu zależy, zrobiłbyś więcej niż możesz, żeby było
dobrze, albo i lepiej. - Odpowiedział
odrobinę enigmatycznie, a potem na mnie popatrzył, nie zareagowałem, więc uznał, że go nie rozumiem i kontynuował
- Sam wiesz, że byś nie popuścił. A ja wiem, kto w mieście wychowuje moje
dzieci, nawet jeśli one same o tym nie wiedzą.
-Jasne, nie spytam, która jest twoja. Obejrzę te filmy raz jeszcze. Chcesz kopie?
Przydadzą ci się? Założę się, że burek nie chciałby, żebyś je miał u siebie.
-Wezmę wszystkie. Naszykuj. Pokażę mu je, kiedy przyleci
dochodzić sprawiedliwości w niedzielę.
- A przyleci?
- A gdybyś w całym miejscowym Internecie widział fotki swoich
zabawiających się ze sobą bliźniaków, ubranych w kuse komże ministrantów, co
byś zrobił? Zanim niedzielna msza się
skończy, już będzie pod komisariatem warował.
– Zgasił fajkę i od razu wyjął kolejną. Zgniótł ją pożółkłymi palcami. Nie
odpowiedziałem nic. Jego plan był dokładnie tym, o czym myślałem, gdy oglądałem
na nagraniu, jak bliźniaki wyprowadzają z lokalu ledwo stojące na nogach
nastolatki. Co tydzień inną. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to nie zbyt
stygmatyzująca kara jak na tak małe miasteczko, a potem pomyślałam, że przecież
nie wiem, co on czuję, bo nigdy nie byłem ojcem. Podniosłem wzrok i czekałem. – A ja już tam
będę. Potem przyjadę do ciebie, a ty powiesz: sorry stary, zepsuł się w piątek monitoring, naprawią
jutro i będziesz miał na to świadków. Za to dasz mi resztę filmów, to znaczy te,
o których mówimy, a ja mu je pokażę i
zobaczymy jak się spoci. Potem zapytam, czy nie boi się, że któraś wniesie
oskarżenie i będę patrzył, jak sra ze strachu pod siebie i kombinuje skąd wziąć
pieniądze, żeby zamknąć im usta. Podpowiem, że powinien zająć się wychowywaniem
swoich dzieci. I nie zrobię nic, oprócz nagłośnienia wielkiej kompromitacji.
- A twoi ludzie?
- Przecież są moi. Kochają burka tak samo jak ty. Nie kiwną
palcem. A jak spróbują się wykazać, to
pójdą na urlopy. Mają dużo zaległych urlopów.
- Niewielką wyznaczyłeś mi rolę w tym przedstawieniu. – Zgasiłem
swojego. Nie mogłem patrzeć na popielniczkę oklejoną gumami do żucia tonącymi w
popiele.
- Powinieneś być wdzięczny. – Warknął - Mniej wiesz, dłużej żyjesz i twoja
koncesja na wódę nie ucierpi.
-Racja. – Miałem już
wstawać, gdy coś jeszcze błysnęło w mojej skacowanej głowie. - Słuchaj, po ile
oni mogą mieć lat?
- Jakieś szesnaście, czy siedemnaście. Jeszcze są w
miejscowym ogólniaku i przed maturą.
- To weź jeszcze pod uwagę, że na dowodach mają po
dziewiętnaście i na ich podstawie ja sprzedaję im alkohol.
-Żartujesz? – Pokręciłem głową. Już nie bolała, cholera, nie pulsowała. Przez
chwilę pomyślałem , że może dzień wczorajszy się nie wydarzył. Głowa była jak
nowa. - Ktoś za to beknie. – Skwitował wyraźnie zadowolony. – Za fałszowanie
dokumentów jest piękny paragraf.
- Dokładam tylko swoją cegiełkę do budowy tego muru. Te
dowody wyglądają jak prosto z urzędu. I oni obaj prowadzą auto, muszą mieć jeszcze prawka.
A stary wie. Pewnie sam kupił im wózek. – Poczułem się jakiś lekki i radosny.
Wiosnę wciągnąłem nosem wraz z powietrzem i morda uśmiechnęła mi się jak psu w
reklamie stomatologicznych kości. - I
wiesz co, cieszę się z tego. Łeb mi odpuścił i będę miał fajny dzień, ba
zajebisty tydzień będę miał, wiedząc o tym. Porządny z ciebie chłop,
komendancie. Trzymaj się Maniek, a na przyszłość, nie strasz, zaproś mnie na
kawę. Chętnie się zjawię.
Wyszedłem z gabinetu uścisnąwszy mu grabę. Było mi naprawdę
lekko. Zbiegłem ze schodów i nawet zanurzywszy się w wiosenny deszcz nie
przestawałem się uśmiechać. Uwierzyłem,
że nawet gdy prawo jest absolutnie do bani, istnieje jeszcze sprawiedliwość. I
jest w naszych, kurwa, rękach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz