Droga "Przyjaciółko!"
Minęły
już czasy, gdy pisało się do gazety z prośbą o pomoc lub radę. Ale ja nie
potrzebuję pomocy. Ja chcę pomóc.
Mój
chłop trafił do pudła, bo mu się zachciało łatwych pieniędzy i napadł na
pracownika kantoru. Facet go nie widział, monitoring owszem. Nieprędko wyjdzie.
A miało być jak w bajce.
Zostałam
sama z dwójką małych dzieci, lichą pomocą od państwa i teściową, która pomimo
wieku i chorób umie zakasać rękawy i pomaga jak może.
To
u niej byli chłopcy, gdy szukałam pracy. To ona się nimi zajmowała wtedy, gdy
ją znalazłam. Za najniższą, w durnych godzinach, w sklepie o nazwie insekta.
Wiecie gdzie.
Pracowałam
ciężko, więc nie dziwiło mnie, że kierownik zwrócił na mnie uwagę. Miałam nawet
cień nadziei, że przedłużą mi umowę, mimo, że stale odmawiałam pracy po
godzinach.
Dzień
przed końcem umowy kierownik zjawił się u mnie w domu. Zaskoczył mnie. Powiedział,
że dostaję awans, będę jego zastępcą. Obiecał, że wkrótce zostanę samodzielnym
kierownikiem sklepu, który był już w budowie. To było tak szybko, po zaledwie
trzech miesiącach pracy! Byłam taka szczęśliwa! Chciał to oblać, przyniósł
wino.
Ubrałam
chłopców. Sześciolatkowi kazałam wozić malucha w wózku dookoła bloku. Miał
zrobić dwadzieścia okrążeń nim wróci. Wyniosłam wózek, a gdy wróciłam szybko
wypiliśmy wino. Wiedziałam, że to musi kosztować. Bez entuzjazmu oddałam mu się
na wersalce. Nie zauważyłam, że zaczął padać deszcz. Dzieci mi zmokły.
Nazajutrz
jak na skrzydłach leciałam do pracy. Tam dowiedziałam się, że z powodu mojego
słabego zaangażowania w działalność sklepu firma nie przedłuża mi umowy.
Powiedział to ten sam człowiek, przy załodze, pod koniec zmiany. Czułam się,
jakbym dostała w głowę, podeszłam wolno i z rozmysłem strzeliłam mu w twarz.
Gdy wychodziłam rozległ się rechot. Panowie wypłacali sobie zakłady.
Niczym się
nie różnię od mojego chłopa. To miała być łatwa kasa.
Dziś
umieram. Zaraził mnie WZW typu C. Moja wątroba przestaje pracować. Mam
niewielkie i stale spadające szanse na przeszczep. Tracę nadzieję.
Moje
dzieci wychowuje teściowa. Prawie ich nie widzę będąc w szpitalu. Są coraz
bardziej obce, a ona w oczach się starzeje. Wkrótce zastaną same. Może do tego
czasu wypuszczą ich ojca, może trafią do sierocińca. I tak - moja wina.
Póki
byłam uczciwa, nie groziło mi nic, prócz biedy. Potem górę wzięła chciwość i
straciłam wszystko. Czuję i wiem, że nie mam już nic. Wszystko przegrałam:
życie, przyszłość, dzieci... moja wina. Nawet moje ostatnie chwile będą, a
właściwie już są pełne cierpienia, bólu, łez i świadomości, że to wszystko moja
wina. Chciwością, zabiłam wszystko.
Pozostaje
mi życzyć wam dużo rozumu, myślcie, moje drogie, bo współczucie w umieraniu nie
pomaga.
Pozdrawiam Was.
Naiwna Mańka.
O matko.... Twoje opowiadania wyciągają na powierzchnię to, co w człowieku najgorsze. Żadnego koloryzowania, upiększania. Bolą bardzo, a z drugiej strony czuje się ulgę, że to wszystko dotyka innych, nie naszych bliskich i dzieje się gdzieś daleko... Jednak dzieje się. Niezmiennie. Mocne opowiadanie.
OdpowiedzUsuń