Kiedy chce mi się wyłącznie nic, wtedy czytam coś, co już
znam i przy czym wiem, że na chwilę zapomnę o smuteczkach. Mam taką książkę, do
której chętnie wracam, a robię to dlatego, że gdy podciągam sobie nastrój, jak
pałę z fizy na upragnioną dwójkę, to nawet, gdy czytam coś enty raz i tak nie
żałuję czasu, który poświęcam sobie. W końcu kto ma o mnie dbać, jak nie ja?
Lubię, gdy książkowych bohaterów łatwo jest obdarzyć
sympatią, gdy mają do siebie dystans i umieją się z siebie śmiać. Są wtedy tacy
normalni i nienapuszeni, po prostu fajni ludzie. Pewnie to dlatego, że chętnie
otaczam się takimi osobami w realu, cenię przenikliwość ich umysłów i błyskotliwość ostrego języka.
Książka, do której wracam ma w sobie to wszystko.
Jest więc Agata, fałszerka rzeczywistości, która tylko w
myślach lekko wskakuje na taboret, by wyszperać coś z pawlacza, zamiast makijażu
robi remont elewacji frontowej i uważa, że siatka maskująca i tak byłaby
lepsza. Nosi jeansy w rozmiarze małego gustownego namiotu i za cholerę nie umie
schudnąć w dziesięć minut. Pracuje w korporacji w której nie znosi kanapek, i
wcale nie chodzi o drugie ani trzecie śniadanie, jej wydajność spada dopiero
wieczorem w domu i nie nosi pończoch z tego samego powodu, co my wszystkie
(haha, jeszcze nie odkryła, że samonośne wrzynające się narzędzia tortur można
zastąpić gustownym i seksownym pasem). Agata ma niezwykłe zdolności. Potrafi
zaklinować pupę w fotelu rajdowego auta tak bardzo, że po opuszczeniu go
brakuje jej whisky w hotelowym barze. I ten zbiór cnót kobiecych dostaje nagły
i niespodziewany awans, a potem zjawia się on, facet co ma łapę jak lewar
podnośnika a ona mogłaby mu urodzić sześcioro dzieci, choć nie zamienili ani
słowa, gdyby oczywiście nie wysiadł z pociągu.
Już lubicie Agatę? Ale to nie wszystko. Agata się odchudza,
jak ponad 50% z nas i jej to, kurna, wychodzi. To taka sympatyczna kobietka, że
gdybyście spotkali ją w realu, z miejsca można się z nią zaprzyjaźnić i tu
ukłon w stronę autorki: Moniki Wawrzyńskiej. Kochana! Postać którą stworzyłaś,
to moja najlepsza przyjaciółka. J
Historia Agaty i Marcina, który cudownie je twarożek, nie
lubi rzodkiewki i jest właściwie już zajęty, jest niebanalna także dlatego, że
napisana w pierwszej osobie z jej i jego punktu widzenia, a do tego rozwala
realizmem, krytycyzmem własnym i dystansem. „Jak odchudzić kota?” relaksuje, odpręża, bawi i pokazuje różnice w
tym, jak te same sprawy widzi babeczka i facet. Zabawna i ironiczna, napisana w
sposób niezwykle lekki i wciągający jak najgłębsze bagna. I nie dajcie się
zwieść tytułowi, prawdziwy kot, Henio, nie jest w niej poddawany żadnym dietom
i ani przez chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz