Testament.
Monotonny
głos wydarł ją z otępienia i zanurzył w zdziwieniu tak głębokim, że nie wiedząc
o tym otworzyła usta. Prawnik czytał dalej:
- "Pani Hannie Jezierskiej
zapisuję cały swój księgozbiór. Powierzam też jej opiece moje papugi: Cezara i Kleopatrę
z ich klatką i resztą sprzętów. Zapisuję jej też moją maszynę do pisania.
Moim synom nakazuję, by z pieniędzy
uzyskanych ze sprzedaży domu wypłacili jej jeden tysiąc złotych jako dożywotni
koszt utrzymania moich ptaków."
- Lepiej im od razu łby poukręcać, co
tato? - Skomentował chudzielec w białym
kapturze, a ojciec ofuknął go i kazał zamknąć pysk. -Pryszczaty pysk –
pomyślała Hanka nadal nie rozumiejąc, co robi wśród tych kompletnie obcych
ludzi.
Podział
wyglądał tak, że synowie dostali dom, uniwerek tantiemy z wydanych przez zmarłą
rozpraw historycznych i podręczników o kulturze i sztuce antyku, Hanka papugi,
o których nie wiedziała, jak się nimi zająć, książki, których nie miała gdzie
pomieścić i maszynę do pisania, zupełnie nie wiadomo po co. Wolałaby czerwoną
pelargonię z parapetu w saloniku.
Mężczyźni
nie byli zachwyceni.
- A pieniądze? Gdzie są pieniądze
matki, panie mecenasie? - Pieklił się łysiejący facet o czerwonej twarzy.
- Pani Marianna zlikwidowała rachunek
bankowy pół roku temu. Jego zawartość została wykorzystana przez nią na opiekę
medyczną, ale także na pokrycie kosztów pogrzebu i stypy, oraz obsługę jej
ostatniej woli przez nasza kancelarię. Z pewnością się pan zgodzi, że tak
szanowany profesor akademicki, jakim była bez wątpienia pańska matka, zasługuje
na to, by uczelnia pożegnała ją z pewnymi honorami. Z resztą, słyszał pan w
całości ostatnią wolę pani Marianny.
- Jasne, jasne, czyli kasy brak.
Czekaj Heniu, nie wychodź – Zwrócił się czerwony do wysokiego - Masz pięć stów?
- A po co?
- Dajmy tej od papug tysiaka przy
mecenasie i będziemy mieć to z głowy. Nie będzie jej potem trzeba szukać. –
Obaj sięgnęli po portfele a młody chudzielec cofnął się z korytarza patrząc
zdumiony na ojca. Czerwony kontynuował – A swoją drogą, to szanowna mamusia
nieźle panią urządziła. Ja pani dobrze radzę, proszę szybko otruć te
wrzeszczące ptaszydła. - Każdy z braci położył na stole po pięćset złotych.
Młody nie wytrzymał:
- Tata, no co ty? Tata, na papugi? Aż
tyle?
- Cicho. Pani nam napisze pokwitowanie,
co? - Prawnik podał Hance gotowy druk w którym należało wpisać tylko kwotę i
podpisać się. Pisała bez słowa ciągle myśląc: "co ja tutaj robię?"
- Kiedy zabierze Pani książki i ptaki?
- Spytał wysoki i Hanka już miała otwierać usta, gdy usłyszała odpowiedź
mecenasa:
- Książki są spakowane, transport jest
zamówiony na dzisiejsze popołudnie, ale pani Hanno, byłoby dobrze, gdyby
zechciała pani od razu zabrać ptaki. Długo są same a pani Marianna zawsze
twierdziła, że do szczęścia potrzebują towarzystwa. Jeśli pani pozwoli, możemy
pojechać tam od razu.
Dziewczyna kiwnęła potakująco głową.
Od czasu, gdy tu weszła, prócz cichego "dzień dobry" nie
wypowiedziała ani jednego słowa. Poszła z młodym mężczyzną w ładnym fioletowym
krawacie do nowoczesnego samochodu i gdy usiadła, a auto ruszyło, uznała, że
może należałoby coś powiedzieć, choćby: "dziękuję".
Właśnie otwierała usta, gdy prawnik
wyprzedził ją i powiedział:
- Wiem, że ta sytuacja może panią
przytłaczać i wydawać się dziwna. Pani Marianna zasugerowała nawet, że może nie
pojawić się pani na odczytaniu testamentu. Napisała do pani list. Jest w
schowku, proszę nacisnąć, otworzy się. - Kobieta otworzyła schowek, leżała tam
zwykła biała koperta. - Podobno to wszystko pani wyjaśni. Pani chyba nie znała
zbyt blisko Marianny Szawłowskiej, prawda?
- Ja... - Zawahała się - Ona...
Robiłam jej zakupy dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki i sprzątałam
dom w soboty.
- Długo się znałyście? - Dziewczyna
patrzyła na własne nazwisko na kopercie i przesuwała po nim palcem.
- Jutro byłoby cztery miesiące.
- Musi być pani niezwykłą osobą, a ona
musiała bardzo panią polubić, skoro półtora miesiąca temu tak bardzo zmieniła
ostatnia wolę.
- Jej ostatnią wolą było żyć! -
Rzuciła ostro, a potem dodała spokojniej: - Dlaczego pan mi to mówi?
- Może dlatego, że nie raz uratowała
mi życie. Znaliśmy się z AA. Jestem po prostu ciekawy.
- No, nie wiem. - Mruknęła, przyglądała się ładnemu krojowi
czcionki, gładziła dłonią papier koperty. Adres był wystukany na maszynie. W
gabinecie stała czarna, masywna, piękna maszyna do pisania. I była dla niej. W
dobie komputerów maszyna wydawała jej się być jakaś osobista, intymna.
Auto
zatrzymało się i wysiedli. Przed domem na trawniku stały już dwa inne wozy,
jeden w głębokim cieniu rzucanym przez ganek porośniętym ciemnoczerwonym
winobluszczem. Bracia udawali, że są kompletnie sami.
- Myślisz, że ile to jest warte? -
Spytał krzywiąc się wysoki czerwonego, który po rozluźnieniu krawata i
rozpięciu koszuli stał się zupełnie różowy, jak prosię.
- Bo ja wiem? Im więcej, tym lepiej, a
co chcesz go?
- Nie żartuj! Dom pijaczki! Nigdy!
Obiecałem, że póki ona żyje, nigdy tu nie wrócę, i nie wróciłem. Ty w resztą
też, chodźmy go obejrzeć.
Hanka zadbała o idealny porządek,
przyjemny zapach, kwiaty, nawet nastawiła automat od ogrzewania, ale wiedziała
już, że nikt tego nie doceni. Sięgnęła po tkaninę do okrycia klatki, po raz
ostatni omiotła wzrokiem pokój. Jej oczy zatrzymały się na krwistoczerwonej
pelargonii, poszła po szklankę z wodą, podlała ją, odniosła szklankę do
kredensu, położyła na stole w kuchni klucz i wyszła, a za nią prawnik z
doniczką w ręku. Zdumiona podniosła brwi bez słowa.
- Pelargonia jest dla mnie. Wiem, że
pani ją lubi, ale jest moja, mam to w kontrakcie.
Uśmiechnął
się i próbował zmieścić klatkę z ptakami z tyłu wozu. Desperacko starał się
uzyskać choć trochę miejsca, tymczasem dziewczyna wzięła ją i poszła pieszo do
domu wchodząc w pierwszą uliczkę w prawo, o której wiedziała, że nie można
wjechać w nią autem, bo jest jednokierunkowa. Szła pod górę trzymając w jednej
ręce dużą klatkę, a w drugiej białą kopertę. Na końcu stromej uliczki stały
bloki. Ledwo zmieściła się w windzie z ogromną klatką. Weszła do mieszkania i
postawiła ptaki na stole. Zrobi sobie kawę, pomyślała. Tak z pewnością
zasłużyła na dobrą, aromatyczną, mocną, czarną kawę. Włączyła czajnik. W
kieszeni miała tysiąc złotych. Straciła pracę, ale miała na opłaty i kilka
porcji zamrożonej zupy w lodówce. Nie będzie tak źle, pewnie zaraz coś sobie
znajdzie. Ten koszmarny dzień miał jednak jakieś plusy. Maleńkie, ale zawsze…
Odkryła Cezara i Kleopatrę. Wiedziała, że
latem klatka nie będzie mogła stać w pełnym słońcu, postanowiła, że powiesi ją
na ścianie a wiosną pomyśli, jak zaadoptować balkon, by ptaki korzystały z
niego jak z ogrodu. Cieszyła się z miłego prezentu od starszej pani, która
nałogowo smażyła jajecznicę, a na kuchennym parapecie hodowała do niej
szczypiorek. Przypomniała sobie jej głos: "najpierw śniadanie, potem
praca, panno Haneczko". I tak trzy razy w tygodniu jadła jajka w
towarzystwie staruszki, która wypytywała ją o wszystko, nie mówiąc o sobie nic.
Była bardzo skuteczna. Wyciągnęła ze skrytej i małomównej Hanki niejedną
historię.
W
końcu kiedyś opowiedział jej nawet o tym, że w sierocińcu mówili o niej
"dziecko głodu", bo gdy przywieźli ją kilka miesięcy po śmierci matki
okazało się, że zapijający się z żalu ojciec karmił ją sporadycznie i byle
czym. Głównie wył. Emocjonalnie i fizycznie pozostawiona, nie umiała nawet
wytrzeć sobie tyłka. Była przeraźliwie chuda i jadła do wymiotów, by po chwili
zacząć od nowa. Prawie nie mówiła do czasu, aż poważnie się nią zajęli.
Właściwie stale czuła głód, ale teraz nie był on fizyczny. Był pustką,
czeluścią. Emocjonalna kaleka, wiecznie na granicy każdego rodzaju ubóstwa, a
jednak samodzielna, choć nierozumiejąca, po co żyje. Obojętna. Zawiedziona.
Zraniona. Wygłosiła najdłuższą wypowiedź w życiu do obcej kobiety, jedząc w jej
kuchni śniadanie.
To wspomnienie sprawiło,
że poczuła zimno. Usiadła na kanapie kuląc pod siebie nogi i ogrzewając dłonie
kubkiem z kawą. Sięgnęła po kopertę. Rozdarła krótszy brzeg i wyjęła kartkę
maszynopisu.
"Umarłam. A potem
sprezentowałam ci papugi i książki, z którymi nie wiesz co masz zrobić. To
kłopot panno Haniu, ale nie tak duży jak sądzisz.
Moje dzieci niczego ode mnie nie
potrzebują. Gdy potrzebowały, nie byłam w stanie im tego dać. Byłam najgorszą z
matek, chlałam, wiec ojciec zabrał ich,
by mogli normalnie żyć. Teraz ja potrzebuję, by oni dali ci spokój, dostali
więc dom, którego nienawidzą, ale jest coś wart.
Chcę, chciałabym,
zależy mi, byś zaczęła sobie radzić. Poradzisz sobie, panno Haniu. Pomogę ci.
Pozwól, bym przez chwilę była tą namiastką matki, której nie pamiętasz. Zaufaj
mi. Umarłam, nie mogę cię już bardziej zawieść, prawda?
Kochanie! Trzeba posprzątać klatkę
Cezara i Kleopatry. Zrób to nim przywiozą książki. Zostaw sobie cztery kartony
opatrzone czarnym symbolem Kleopatry, resztę każ oddać do biblioteki na
uczelni. Oni zrobią z nich lepszy użytek. Powiedz słowo, a mecenas załatwi to
za ciebie.
Będziesz wiedziała co
dalej, zrób to, znajdziesz dalsze wskazówki.
Zupełnie obca
kobieta. Martwa Marianna Szawłowska.
Ps. Zjedz śniadanie,
panno Haneczko.
Hmm...
dziwne. Dopiła kawę i umyła kubek. Potem postąpiła zgodnie z życzeniem
staruszki, postanowiła posprzątać ptasią klatkę. Wysunęła szufladę z podsypką i
na podłogę wypadł spod niej pakunek wielkości zeszytu zawinięty w strunową torebkę.
Wewnątrz były list, pieniądze i klucz. Odłożyła rzeczy na stół, nalała ptakom
świeżej wody, wsypała ziarno i zmieniła ściółkę. Z niedowierzaniem zerkała na
leżące na stole pliki żółtawobrązowych dwusetek. Usiadła i otworzyła kolejny
list.
"Panno Haniu, zostawiam Ci
trochę gotówki. Niewiele tego zostało, jakieś pięć tysięcy, dla ciebie to
sporo, wiem. Wydawaj je mądrze. Klucz
jest do skrytki w banku, w tym samym to zwykle. Jest na nim numer. Gdyby ktokolwiek o cokolwiek pytał, a nie
powinien, hasło to zawsze: Cezar i Kleopatra. W skrytce są trzy maszynopisy
powieści historycznych. Zadzwoń na numer napisany ołówkiem na okładce, powiedz
tylko: "Cezar i Kleopatra" i że jesteś gotowa. To wydawnictwo. Od
dawna chcą wydać te książki, twierdzą, że to będą bestsellery. Nikt mnie tam
nie zna, nikt nie ma żadnych danych. Wezmą Ciebie za mnie bez cienia
wątpliwości i z wdzięcznością. Nie zastanawiaj się. To nie plagiat, to dar losu
panno Haniu, nowe życie. Książki są Twoje, weź za nie duże pieniądze, a potem
zrób coś dla mnie, dziecko.
Chciałabym Cię
prosić, żebyś zrobiła coś ze swoim życiem, byś poszła na studia, otworzyła się
na ludzi, przestała się bać, może nawet weszła w jakiś związek,
cokolwiek... Żyj tak, jak chcesz, bylebyś była szczęśliwa i pamiętaj
o starej kobiecie.
Marianna Szawłowska
Ps. Daje Ci Twoje własne
słowa: "dziecko głodu" . Zrób z nich użytek, zrób tytuł ,zrób cokolwiek chcesz. Jeśli piszesz tak, jak
opowiadasz, Twoja kolejna książka będzie najlepsza. Lepsza od tych trzech.
Spojrzała
na zegarek. Wzięła klucz od bankowej skrytki i trochę pieniędzy. Wybiegła z domu
i kupiła jabłko w warzywniaku. Facet roześmiał się, gdy chcąc zapłacić wyjęła z kieszeni dwie stówy, machnął ręką.
Zapłaci przy okazji. Wiedziała, że zdąży przywieść książki z banku, nim
dostarczą jej bibliotekę Marianny. Wracając zadzwoniła z budki na podany numer,
odebrał jakiś naczelny.
- Dzień dobry. Cezar i Kleopatra.
- W reszcie. Myślałem, że poszła pani
do konkurencji. Jest pani gotowa?
- Tak.
- Przyjdzie pani podpisać umowę?
- Proszę podać mi adres – Zapamiętała nazwę
ulicy - Jutro. Będę rano, dobrze?
- Czekałem dwa lata, poczekam do
jutra, zapraszam do mojego biura, może być nawet ósma rano. Do zobaczenia.
Gdy
przywieziono książki, zgodnie z instrukcją, kazała zostawić tylko cztery
kartony, resztę odesłała. Mecenas uśmiechał się i spytał, czy nie potrzebuje
pomocy prawnej przy umowie wydawniczej. Może wiedział? Potrzebowała. Zapisała sobie
jego numer telefonu. Zabrał resztę pudeł i odjechał, otworzyła pierwsze. Na
wierzchu stała czarna, piękna maszyna do pisania. Na wkręconej, pomiętej już
kartce ktoś wystukał na środku dwa słowa: "Dziecko głodu".
Uśmiechnęła się stawiając maszynę na stół. W kartonie były opasłe tomy o
kulturze antyku. Potem zaczęła czytać książkę, tę którą miała pierwszą wydać
jako swoją, by w przyszłości móc napisać inną historię i choć przez moment
pokazać się światu. Zrobi to kiedyś, naprawdę, dla starej kobiety, profesorki
historii i filologii klasycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz