sobota, 24 lutego 2018

Wilcze kobiety to fajne babki!



 
  Lubię poznawać nowych ludzi, a jeśli do tego okazuje się, że mamy podobne poczucie humoru, jest bosko. Jakiś czas temu dzięki umowie z Agatą znalazłam się w grupie fanów Hanki Greń.
Jak ja lubię te babę fajną i swojską! Ona stale rozrabia. Najpierw ciągle ją fejs banował, bo bawią ją dokładnie te same rzeczy, co mnie. Potem pogadałyśmy i strasznie chciałam mieć tę jej najnowszą książkę. Kupiłam a ona się zakręciła i wysłała mi ją nie tam gdzie trzeba. Ha, ha, mówię Wam, Hanka – rozrabianka.
    Zdycham, znaczy leczę mordercze przeziębienie i zabójczy katar. Siedzę od rana okutana w kołdrę, szlafrok, dwa suche gorące termofory, popijam to kawę, to herbatkę i czytam. No w sumie już skończyłam, ale czytając przez cały dzień od ósmej rano pozwoliłam sobie ponękać autorkę swoimi komentarzami i pytaniami.
   Uwielbiam kiedy bohaterowie są charakterni i mają swoje specyficzne sposoby zachowania lub wyrażania. U Hani w „Wilczych kobietach” znajdziecie nie tylko słowa, które zobaczycie na oczy po raz pierwszy, bo to stuprocentowe regionalizmy, ale i gamę rzadkich fajnych imion damskich. Jej postacie są realne do bólu. Do tego rzucają teksty które przyprawiły mnie o banana na twarzy: tarpany, dobre wino z biedry, omdlały denat w trakcie rozkładu i takie tam drobiażdżki które świadczą o niezwykłej błyskotliwości autorki, i inteligentnym poczuciu humoru na najwyższym poziomie.
    Kilka dni temu Alek Rogoziński po tym, jak odebrał nagrodę za komedię kryminalną powiedział, że pisanie tego gatunku jest trudne, bo nie tylko musisz napisać kryminał, ale jeszcze zrobić to w sposób zabawny. On ma rację, a Hanna Greń nadaje się do tego doskonale.
Hanka – wielki szacun – jesteś boska (a teraz sobie wyzdrowieję i przeczytam wszystko co mają Twojego w bibliotece). Dzięki za autograf!