piątek, 25 listopada 2016

Piłka

- Zawsze tak dziwnie  rozpoczynasz nowe znajomości? - Spytała pocierając ręką czoło.
- Raczej tak. - Nie mówił głośno, raczej szeptał, jakby to, co miał do powiedzenia było jakąś mistyczną prawdą. – Niech ludzie wiedzą z kim mają do czynienia.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że w ten sposób odstraszasz ich od siebie.
- Taka widać karma.
- Srylis morylis! - Wzburzyła się, złapała z trudem kilka głębszych oddechów i kontynuowała wpatrzona w okno, zamiast w rozmówcę, jakby nie chcąc go peszyć, lub lekceważąc jego obecność – Nie wystraszyłam się. Już niczego się nie boję. Nie muszę. Gadaj. Z jakichś pokręconych przyczyn chcę się dowiedzieć, czemu nazywasz siebie w ten sposób. No? - Zachęciła go niewielkim ruchem głowy - Jak to się stało?
Usiadł. Wyprostował długie nogi. Gapił się w swoje białe klapki i jakby recytował mantrę, spokojnie, bez emocji opowiadał jak cudze życie:
- Miałem zajęcia z szóstą klasą na połowie sali, drugie pół zajęła koleżanka z pierwszoklasistami. Zawsze uważałem, że sala jest potrzebna do gimnastyki, a oni się bawili. Szkoda było mi miejsca. Mogła ich zabrać do świetlicy, lub pobawić się w holu. W każdym razie byłem zły, bo chłopcy mogli grać mecz, a rzucali piłką lekarską. Taką ciężką. Pięciokilową. Rzucali oczywiście w poprzek auli, daleko od bawiących się maluchów, bezpiecznie. Aż przyszła kolej spadochroniarza. Duży był, już drugi raz powtarzał szóstą klasę.  Jakoś go nie chcieli wypuścić z podstawówki. Miał krzepę, ale nie stał prosto. Rzucił a piłka poleciała na drugą część boiska. Bardzo daleko. To był dobry rzut i najdłuższy lot piłki lekarskiej jaki w życiu widziałem w podstawówce. Nagle maluchy niemal się rozpierzchły. Piłka wylądowała na tyle głowy jednego z nich. Nie zdążył. Skręciła mu kark. Trup na miejscu. – Nieśmiało podniósł wzrok a ona nadal gapiła się w okno -  To tyle.
- Zimne i niewiele w tym emocji. - Podsumowała - Starannie dobrane słowa, czuć upływ czasu. Przemyślałeś to, rozebrałeś na czynniki pierwsze miliard razy. Dawno to było?
- Dziewięć lat temu.
- Hmm… marzę o fajce. Nienawidzę ich i śni mi się po nocach jak zaciągam się z przyjemnością . Potem widzę napis na paczce, że palenie wywołuje choroby prostaty i kłopoty z potencją i wybucham śmiechem. Potem gdzieś w głębi snu tłumaczę sobie, że całe życie wiedziałam, że fajki szkodzą, że to tylko konsekwencja. Nawet we śnie akceptuję swoja głupotę, lubię swoje wybory, i żałuję. Mówię ci, żałuję jak kurwa mać. Wiem co to żałować. A z ciebie aż się wylewa.  Przegryzłeś to, - wymieniała powoli - rozłożyłeś na części, złożyłeś z powrotem, nauczyłeś się opowiadać na potrzeby słuchaczy i co?
- I nic. Muszę z tym żyć. – Gapił się na swoje dłonie ukryte w niebieskich lateksowych rękawiczkach.
- Ale to był wypadek. To jasne. Chyba nikt nie miał wątpliwości?
- Przecież wiem.
- Nie mogłeś temu zapobiec. – Próbowała odrobinę głośniej wypowiedzieć to zdanie, by się otrząsnął, ale od razu zaczęła kasłać. Pochylił ją lekko do przodu i poklepał po chudych plecach. Wiedział, że teraz nic już właściwie nie pomaga, a mimo to starał się. 
- Skąd wiesz? – Spytał nim poprawił ją i usiadł naprzeciwko.
- Ja? –Spróbowała się uśmiechnąć zdziwiona, ale wyglądało to jak grymas. - Ty wiesz. Mogłeś?
- Nie wiem. Za to dokładnie pamiętam co wykrzyczała mi w twarz zrozpaczona matka tego chłopca. Kamil był jej jedynym dzieckiem. Miała tylko jego na świecie. - Otarł jej czoło mokrą chusteczką dla niemowląt o zapachu lawendy – Ona została sama.
- Przecież ty go nie zabiłeś, człowieku. Dlaczego mówisz o sobie zabójca? Zabójstwo się planuje. Chce się go. Niczego nie planowałeś. Po cholerę się obwiniasz? – W końcu  nawiązała kontakt wzrokowy.
- Nie chcę go zapomnieć. Nikt już o nim nie pamięta, nawet jego matka.
- Jak to? Matka zawsze pamięta.
- Tak to... Co roku w rocznicę jego pogrzebu spotykałem ją na cmentarzu. Siadała na ławce, obok pomnika, który postawiłem dzieciakowi za swoje i piła wódę z gwinta z flaszki odzianej w papierową torbę. Płakała. Przyjeżdżałem pod wieczór, składałem kwiaty, ona wyzywała mnie od morderców i dzieciobójców. Wtedy ja zamawiałem taksówkę i odwoziłem ją do maleńkiej kawalerki na blokowisku. Wnosiłem ją po schodach, jeśli było trzeba i wracałem do domu. Dwa lata temu jej nie było. Pojechałem tam. Myślałem, że może jest chora. Sąsiadka powiedziała, że wyjechała na stałe za granicę z nowym partnerem. W tym roku jakaś firma dostarczyła tani bukiet.
- No i na tej podstawie myślisz, że matka zapomniała?
- Nic nie myślę. Ja po prostu nie zapomnę. Nie pozwolę sobie na to.
- Popraw mnie proszę w tym cholernym wózku i słuchaj. - Chwycił ją pod pachy i podniósł jak piórko. Tak niewiele z niej zostało. Posadził prosto i przykrył nogi pledem szpitalnym, szorstkim i brzydkim - Jesteś głupcem. Wybacz, ale ktoś powinien ci to w twarz powiedzieć. Skończonym głupcem. Nikomu nie jest potrzebna twoja pamięć. Umarłych nie ma. Król Salomon napisał w Biblii, że oni nie czują niczego, rozumiesz? Oni nie czują. Póki nie zmartwychwstaną śpią i nie wiedzą niczego. Temu dziecku nie jest potrzebna ani twoja pamięć, ani twoje poczucie winy, ani to całe umartwianie się i nieszczęście. Nikt tego nie potrzebuje, a już najmniej ty sam.
- Niczego nie rozumiesz. Nie wiesz co czuję.
- Wręcz przeciwnie. Próbowałeś sobie kiedyś wybaczyć?
- Nie myślę tak o tym. Są rzeczy, których wybaczyć się nie da.
- Zaczynam się zastanawiać, czy ty w ogóle myślisz. Zastanów się: dawno temu zdarzył się straszny wypadek, w jego efekcie umarło dziecko, ale to nie tylko jego życie się wtedy skończyło. Twoje też. Ty też umarłeś. Nawet matka dziecka potrafiła ułożyć sobie życie po tej strasznej tragedii, ale nie ty. Dlaczego? Pomyśl o tym. Słowo "wypadek" nie niesie ze sobą brzemienia winy. A ty mimo tego jesteś martwy. Musisz sobie w końcu wybaczyć i żyć.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ Bóg już dawno ci wybaczył. A On, gdy coś wybacza nigdy nie przywołuje tego na pamięć. Nie wywleka. To nie człowiek. Nie wypomni ci tego. Nie wykrzyczy w twarz. To przecież Bóg. Nie rozumiesz tego? Rozlicz się ze swoją przeszłością i idź dalej. To co tu robisz to wegetacja. Gdzie pracujesz?
- W magazynie chemicznym. Jeżdżę paleciakiem.
- Rozumiem, że nie chcesz już uczyć, ale trudno to ogarnąć, że cały swój wolny czas spędzasz tutaj, wśród umierających. Hospicjum od lat cieszy się z twojej pracy, darmowej pracy. Od ilu lat jesteś wolontariuszem?
- Siódmy rok.
- Właśnie. A przecież jak nie ty, to inni przyjdą. Popatrz na siebie, żyjesz? Nie widać tego. Jesteś cieniem, mgłą, ułudą... trupem. Nie masz żadnego swojego życia. A ja? W każdej chwili mogę umrzeć, ale gdybym miała twoje zdrowie, twoje siły nie oddałabym ich bez reszty, żyłabym z radością. Kiedy ostatnio czułeś radość? Dziwne pytanie, prawda?  - rozkasłała się . - Otwórz proszę okno, nie chcę czuć jak cuchnę. - Wstał i otworzył lufcik - Życie masz jedno i ono nie jest za karę. Weź się w garść, zatrzaśnij tamte drzwi i idź do żywych, do ludzi, do psychiatry jeśli ci to pomoże, do psychologa, do matki, gdziekolwiek. - Głośno nabrała powietrza - Wybaczam ci, słyszysz?
- Ale co? - Zdumiony podniósł brwi. – Co ty mi możesz wybaczyć?
- Wybaczam ci w imieniu tego chłopca. W imieniu jego matki też ci wybaczam i proszę o wybaczenie. Wybaczam ci w imieniu twojej rodziny, która straciła cię tamtego dnia. Teraz ty sobie wybacz. Powiedz mi, że pójdziesz dalej. Obiecaj. W życiu nie ma miejsca na wieczną pokutę. Żyj, to moja ostatnia wola. Mój testament. No, obiecaj! Umierającej się nie odmawia.
Uśmiechnął się samymi kącikami ust, nostalgicznie, ale ona chwyciła go za rękę chudymi papierowymi dłońmi i powtórzyła głośno:
- Obiecaj!
- Obiecuję. - Powiedział bardzo cicho.
- A teraz idź. Wynoś się! Nie chcę, żebyś tu kiedykolwiek wrócił, rozumiesz? Idź i żyj. Jasne?
- Rozumiem.
- Obiecałeś. – Rzuciła z wysiłkiem, gdy stał w drzwiach.
- Wiem, idę już. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Potrzebuję, kurwa, żebyś żył, bo ja już niestety nie mogę.
Cofnął się. Wytarł jej łzy z twarzy. Zamknął lufcik, potem cicho zamknął drzwi. Przez okno widziała, że poszedł na przystanek. Nie obejrzał się za siebie, obiecał.
Przez chwilę poczuła się taka szczęśliwa, być może mu pomogła. Są szanse, że mu się uda. Na szybie osiadło kilka płatków śniegu. Stopiły się i spłynęły. Kobieta zasnęła i umarła spokojnie tej samej nocy.


piątek, 18 listopada 2016

Prezes


„Niektóre dni bywają po prostu lepsze od innych. Dziś będę szczęśliwy.” – Zaplanował po przebudzeniu  Szef Wszystkich Szefów, czyli Prezes,  a chwile później przeciągnął się  i spróbował energicznie wstać z łóżka. Nie udało się. Na kołdrze wciąż spał sapiąc ciężko  jego Kierowca, zwany zdrobniale Drajwerkiem i nie było żadnego powodu, żeby go budzić dosłownie pięć minut przed dzwonkiem telefonu.
Szef spuścił nogi na podłogę i pomyślał, że to dziś jest ten dzień. Dzień wyzwolenia. Czuł się taki odważny, pełen dumy i honoru,  prawie najodważniejszy na świecie. Postanowił, że właśnie tego dnia się ujawni. Dzielny, dziś był po prostu taki wyjątkowo dzielny od samego ranka. Miał moc. Oczywiście nie była to wyłącznie jego zasługa. Nie bez powodu pozwolił wczoraj Kierowcy wyzywać się od brudnych muzułmanów i ganiać z kropidłem dookoła łóżka wypędzając złe moce. To nie było najfajniejsze, ale od lat uczył się kompromisów. Czasem się targował. Nieczęsto i tylko wtedy,  gdy mu na czymś zależało. Potem bawili się jeszcze w nawrócenie innowiercy, w pięć minut zaliczyli wszystkie sakramenty a na koniec muzułmanin - uchodźca dostał, po długich błaganiach, legitymację od  firmy.
Kropidło to pikuś. Co prawda obaj ukradli je cioci, która pożycza kasę, ale ona kupi sobie nowe. Stać ją. W nagrodę za wytrwałą zabawę Drajwerek podwiesił Prezesa w jego ulubiony sposób, czyli na Batmana, za kostki. To była ulubiona atrakcja Szefa.  Zawsze później dzięki temu czuł się jak super bohater, choć trochę kręciło mu się w głowie. Wierzył, że dziś mógłby zmienić świat i  właśnie tak postanowił zrobić i to szybko.
Niestety już samo wyjście z sypialni nastręczało sporo problemów, była ona bowiem zamknięta w sporym sejfie, który był z kolei ukryty w bunkrze do którego zjeżdżało się tajną windą zamontowaną w niepozornej,  postpeerelowskiej  willi obstawionej ochroniarzami. Wiadomo, wszędzie czaili się wścibscy paparazzi. Prasa nie śpi. Sejf mógł się otworzyć jedynie wtedy, gdy Prezes i Kierowca przyłożyli do skanera języki i to jednocześnie. Bez współpracy nie dało się nawet pójść siku, co rozwiązali stawiając stary, obity, emaliowany nocnik pod łóżkiem.
Postanowiwszy, że dziś na pewno się ujawni super bohater wstał i potarmosił pieszczotliwie kochanka w momencie, gdy rozległ się alarm w telefonie. Po kilku próbach udało mu się nie tylko go zbudzić, ale nawet zmusić do wstania i nim ten się obejrzał sunęli w samych kalesonach, czy też jak mawiał Prezes: kalisrakach do góry, na śniadanie.
Oczywiście każdy  nich wysiadł na innym piętrze. Jeden zjadł w salonie obsługiwany przez starą i na pół głuchą panią Wiesię, byłą kierowniczkę sklepu żelaznego, która zawsze życzliwie odnosiła się do tatusia Prezesa i nie naskarżyła na niego samego, gdy stłukł szybę cegłówką, przez co omsknęło mu się należne, ojcowskie lanie. Szef nigdy nie zapominał, że jest coś komuś winien. Jako człowiek honorowy  kazał ochroniarzom przywozić codziennie do roboty staruszkę mimo, że miała już osiemdziesiąt pięć lat. Praca to dar od Boga. Wielu emerytów gnuśniało, a ona, dzięki niemu, nie musiała. Patrząc na nią czuł się taki dobry, aż kręciła mu się łezka w małym świńskim oczku.
Drugi jadł w kuchni z ochroną i wszyscy zgodnie udawali, że tu jest jego miejsce. Bułki były wczorajsze , zupa nie mleczna lecz zabielana, twaróg odrobinę zalatywał, wszystko jak w peerelowskich zakładach pracy. Nawet talerze miały na obrzeżach zielony napis : „GS” . Drajwerek zamienił kilka słów z jednym czy drugim osiłkiem, trzeciego poklepał po ramieniu, choć miał ochotę gdzieś indziej, przepytał ich z nocnej audycji w twarzowej rozgłośni radiowej i pojechał zatankować auto.   Później, jak co dnia, spotkali się z Prezesem w limuzynie.  Oczywiście  zawsze obaj milczeli. Pozory były istotne i służyły słusznej sprawie. Najważniejsza zasada brzmiała: "żadnego spoufalania się przy ludziach".
Droga do firmy upłynęła Prezesowi na głębokich rozmyślaniach. Gdy jeszcze siedział przy śniadaniu zwołał telefonicznie konferencję prasową na wczesne przedpołudnie, ale dziennikarze nie bardzo chcieli się na niej pojawić. Mieli tyle wymówek i pozornie  istotniejszych spraw, a jego gadkę znali już przecież na pamięć. Tak im się przynajmniej wydawało w momentach, gdy mogli samodzielnie myśleć, czyli przez jakieś przez dwadzieścia minut dziennie. Reszta ich czasu została starannie rozdysponowana. Szef zadbał o to osobiście.
„Lojalni przybędą na pewno” -  Pomyślał. - „Jak zawsze. Oni  nie zawiodą, bo zabrałbym im premię... A nie… już zabrałem. Teraz boją się o pracę i mieszkania.”  Zanurzony w rozmyślaniach  planował co powie i jak, bo to było ważne. Rękoma powtarzał wyuczone gesty. Jeszcze ćwiczył, gdy  dojechali do szklanego wieżowca.
To tu biło serca firmy. Na trzynastu piętrach pracowali specjalnie wyselekcjonowani hejterzy, na czternastym stał rząd konfesjonałów i zrobiono kaplicę a zarząd niemal mieszkał na stałe na piętnastym. Co się działo wyżej nikt nie wiedział. Biskup wypożyczył resztę budynku i ani myślał oddać, póki nie musiał płacić. Prezes podejrzewał, że ćwiczy tam chór chłopięcy, ale nie wnikał, bo nie lubił muzyki.  
Od minus pierwszego do minus piątego pracowali sami prostowacze rzeczywistości. Najlepsza kadra. Ci zarabiali najlepiej. Byli szybcy i skuteczni. Radzili sobie zawsze z każdą sytuacją. Wystarczyło bowiem, że gdzieś w sieci pojawiło się zdanie: " Prezes rucha kierowcę" lub dla odmiany: " Kierowca posuwa Prezesa"  żeby pięć pięter ludzi natychmiast wyjaśniło i naprostowało odpowiadając, że: „ owszem, prezes to robi, ale jej wolno, bo kierowca jest jej mężem. Problemem jest raczej to, czy kierowca ma umowę śmieciową i czy robią to w godzinach pracy”,  lub z innej beczki: „prezes  fabryki pasty do butów może sobie posuwać kogo chce, to jego prywatna sprawa, ale to nie jest zbyt bezpieczne  pozwalać prowadzić auto kobiecie, nawet  jeśli jest bardzo podobna do Hołka. Wszak wiadomo, że miejsce kobiety jest w porodówce, a nie za kierownicą”. 
„To właśnie tych wszystkich dzielnych ludzi będę musiał zwolnić jutro po dzisiejszej konferencji”.  - Westchnął w duchu i kazał podać wszystkim kawę, na ich własny koszt, oczywiście. Sam też chętnie by się napił, ale tak paskudnie odbijało mu się jajeczkiem ze śniadania, że zaczął podejrzewać hodowcę kur o to, że już go nie lubi, i bardzo się tym zmartwił. Kiedyś Prezes nie jadał drobiu. Żadnego i nigdy. Potem zrozumiał, że nie może w ten sposób rujnować krajowej gospodarki. Trzeba być życzliwym dla rodaków. Patriotyczne kury były dla oświeconego Szefa teraz podstawą żywienia, podobnie jak krajowa szyneczka, czy antrykot, który jak się okazało nie miał niczego wspólnego z trykotem, co na polecenie Prezesa sprawdzili najmądrzejsi uczeni.
„Co by to było, gdyby jajeczko w znoju i trudzie urodziła obca nioska? Dramat!” -  Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ruskiej jajecznicy na niemieckim boczku. – „Fuj, ohyda! Podobno szefom innych firm było wszystko jedno. Dziwni ci ludzie.”
Nim konferencja się rozpoczęła napił się jeszcze firmowej wody z firmowej butelki w firmowej szklance i zaczął mówić powoli i spokojnie , jak do małych dzieci,  żeby nie musiał powtarzać. Dokładnie wiedział co chce powiedzieć, w końcu ćwiczył to przed lustrem latami.
-„ Moi drodzy, nadeszła pora by ujawnić prawdę. To nie łatwe, ale postanowiłem, że dla dobra własnego i firmy ogłoszę dziś coś niezwykle dla mnie istotnego. Jak wam wszystkim wiadomo jestem dzielnym mężem. Tak, mężem. Jestem mężem mojego Kierowcy”. – Dziennikarze milczeli a ich twarze nie wyrażały niczego. Nie podnosili rąk, nie wzniecili wrzawy. Trwali z bezbrzeżnym zdumieniu gapiąc się przed siebie świadomi, że Prezesowi się nie przerywa. – „Ja i mój mąż nie mogliśmy wziąć ślubu jako pierwsi ale byliśmy dwudziestą parą, która złożyła małżeńską przysięgę, gdy tylko Holandia zmieniła przepisy. Dobrze wiecie, że tutaj nie byłoby to możliwe. Nikomu nie trzeba tego tłumaczyć".  - Rozejrzał się po sali, ten spokój był niepokojący. Wypił łyk wody i kontynuował. – „ Jestem dumny, że mogłem zostać mężem tego lojalnego mężczyzny. To właściwie wszystko, co chciałem wam dziś powiedzieć” – Odsunął krzesło, by wstać, ale zmienił zdanie – „ Albo nie. Powiem wam jeszcze,  bo jest się czym pochwalić, że sam ksiądz biskup dobrodziej był naszym świadkiem. Teraz możecie już iść,  sio!”.   – Machnął na nich ręką jakby odpędzał komary. A oni zaczęli pakować sprzęt i wynosić go z sali.
Po tych słowach wstał szurając krzesłem  i wyszedł a ochrona sznurem za nim. Lubił się z nimi pokazywać, to byli tacy ładni chłopcy. Dumny z siebie kazał wieźć się prosto do bunkra.  Czuł, że musi to uczcić. Zamówił frytki i kolę z dowozem do willi i tajemniczo uśmiechał się do siebie pod nosem. Chciał zrobić Drajwerkowi niespodziankę. Był taki podekscytowany i szczęśliwy.

Po godzinie dostarczono mu świeżą prasę. Na pierwszej stronie umieszczono  jego zdjęcie z konferencji. Obok była uśmiechnięta fotografia biskupa i jego komentarz: "To był doskonały Prima Aprilisowy żart naszego kochanego Prezesa".

środa, 9 listopada 2016

Stróż

Coś jakby kontynuacja Modlitw, ale niezupełnie.


*~*~*


- Cieć! He he he – Rechotał – Że też sam na to nie wpadłem, he he he! Świetne. Chcesz poniżyć wielkiego pana anioła? - Kpił - Zleć to ludziom, a nazwą go cieciem. Oni to mają poczucie humoru! Aniołowie powinni nosić za babciami siatki z zakupami. Heh, dobre. - Zadowolony z żartu zapytał - A co ty właściwie porabiasz?
- Zakładam nowy kościół.
- Kościół Potwora Spagetti już któryś wymyślił, co tym razem?
- Odwołałem się do patriotyzmu, to będzie "Wielki Kościół Dobrej Diany". Elvisowy się przyjął, to taki może też da radę, tym bardziej, że siedziba ma być w Manchesterze, europejsko będzie. Bardzo się staram. A jak twoje radio w Polsce?
- Doskonale, przeżywa okres prosperity. Każdy sposób jest dobry, by odwrócić uwagę ludzi od Boga. Ale z tym cieciem to pojechałeś. Rozbawiłeś mnie. - Demon był w świetnym humorze. Kumpel kontynuował swoją myśl:
- No, bo wyobraź sobie sześcioskrzydłych dostojnych Serafów. - Opowiadał gestykulując rękami - Jedną parą skrzydeł zakrywają oblicze, drugą stopy, trzecia unosi je w powietrzu a w dłoniach dzierżą dumnie... brzozowe miotły. Dostojnie, nie? I stoją przed tronem Boga i śpiewają Wszechmocnemu: Gloooria! Ohyda i nuda - Wzdrygnął się na samo wspomnienie.
- Mniej kombinuj, więcej rób, bo się Zły wścieknie. Dobrze, że o nas nikt nie mówi "ciecie". Wolę być demonem, niż frajerem. Oni wolą być cieciami, niż demonami. Ich sprawa.
- Jasne, ja spadam, mam taką robótkę małą na oku. Kotki sprzedaję, hi hi hi, to znaczy niezupełnie ja...

* ~* ~*

W komisariacie policji na niewygodnym krześle siedziała duża kobieta z rozmazanym od łez makijażem. Była roztrzęsiona, oglądała swoje paznokcie. Policjant z wolna tracił cierpliwość.
- Proszę mi opowiedzieć, jak to się stało, że pani tam trafiła? - Bawił się długopisem i nie nawiązywał kontaktu wzrokowego.
- W markecie wisi kartka – Pociągnęła nosem – Że ktoś odda kotki w dobre ręce i ten adres właśnie, no to poszłam – Chlipała – Po kotka.
- Tak, i co dalej?
- Zapukałam i powiedziałam, że ja w sprawie kociąt, to on mnie wpuścił i dopiero potem zauważyłam te zakrwawione rękawy. Patrzę a tu głowa tej dziewczyny na podłodze. Zsikałam się ze strachu i pomodliłam o ratunek.
- I?
- On przeprosił za bałagan, zdenerwował się, i powiedział, że kotki się skończyły i odprowadził mnie do wyjścia. Wybiegłam z bloku i zadzwoniłam do was. To wszystko.
- Dlaczego on pani nie zabił? - Zastanawiał się głośno policjant przygryzając długopis.
- Nie wiem. Niech pan sam jego spyta.

 *~*~*

- Wyszedłeś dwa tygodnie temu i już powrót na stare śmieci, co?
- Tak wyszło – Facet nerwowo ogryzał paznokcie do krwi.
- Opowiesz jak było? W sumie wiemy wszystko, brakuje twojego zeznania i wracasz do domu za kratkami.
- Było jak zawsze. Pierwsza przyszła po kociaki. Kociaków nie było. Udusiłem szmatę i właśnie ją dzieliłem, gdy przyszła ta druga, taka fest. Zawsze taką chciałem – Rozmarzył się – Taki byłem szczęśliwy, że nie zauważyłem, kiedy wszedł ten chłop. Wielki był taki, że nie miałbym szans.
- Jaki chłop? Ona zeznała, że była sama. – Dopytywał gliniarz zaskoczony.
- Zwariowałeś! Gdyby była sama dawno bym ją podzielił. Stał za nią duży facet. Bardzo duży, nawet ogromny, jak koszykarz jakiś i jeszcze gapił się na mnie. Popsuł mi całą zabawę. Pieprzony przystojniacha.

*~*~*

- Twierdzi, że nie zabił pani z powodu bardzo postawnego mężczyzny, którego początkowo nie zauważył. Pani mówi, że była sama, coś tu nie gra.
- Byłam sama. Zauważyłby pan postawnego faceta, gdyby stał obok, prawda? A obok nikogo nie było, nawet nie znam nikogo takiego. Nie umiem tego wyjaśnić. A pan?
- Może Mieciowi na łeb padło. Normalny to on nie jest, aż żal, że wyszedł. Takich jak on nie powinni w ogóle wypuszczać. Cokolwiek widział, to uratowało pani życie. Niech się pani cieszy. Opatrzność panią chroni.
- To nie opatrzność panie władzo. O ochronę prosiłam Boga, nie fatum.
- Hm, więc Miecio widział Boga? – Zadrwił.
- Nie, na pewno nie. Ale on mógł posłać mi na pomoc anioła, prawda?
- Niech pani wierzy w co chce. Ja potrzebuję faktów do sprawy. Właściwie mam już wszystko. Jakby co, to się odezwę. Aha i proszę nie rozmawiać dziś z prasą. Ok?

*~*~*

- I jak sprzedaż kotków, kolo?
- Nijak, stary. Sprawa się rypła, facet znów siedzi. Zdążył tylko jedną babę oprawić. Druga wiedziała kogo ma prosić o pomoc i została wysłuchana w jednej chwili. Zaraz się pojawiło ogromne anielisko za babą i świr mi spękał. Ja też ulotniłem się od razu, bo z posłańcami nie ma co zadzierać. Strzec nikogo nie strzegą, ale gdzie zostaną posłani, tam murem stoją broniąc interesów swego szefa. Psy ogrodnika! A taki mi się fajny psychopatyczny, seryjny morderca trafił. Cholera. Strasznie szkoda. Wszystko popsuł, piękniś. Cieć jeden.