poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Studenci.


Studenci
Jasna Cholera znowu malowała korytarz. Od parteru czuć było zapach farby, która właściwie była zmywalna i z grupy tych cudownych, co to do łazienki i kuchni powinny się nadawać a po przetarciu białą ścierką natychmiast wrócić do upragnionego bladoróżowego koloru. Swoja drogą, to ciekawe, dlaczego Jasna Cholera nigdy nie próbowała umyć ściany, tylko regularnie nakładała kolejna warstwę dokładnie w tym samym miejscu? Jej teoria spiskowa mówiła, że sąsiedzi z dołu palą w piecu czymś ohydnym, co sprawia, że ściany ciemnieją, bo przez cegły komina wytrąca się trujący osad. To pewnie dlatego cała akcja z malowaniem odbywała się w maseczce do szpachlowania i niebieskich gumowych rękawiczkach. O ile rękawiczki były ok, to już maska budziła uogólnioną radość mieszkańców kamienicy. Ktoś z drugiego piętra nawet zapytał kiedyś:
-Pani Jasna, co to u was grasuje ebola? - a ona bez zmrużenia okiem pokazała na pojemnik z farbą o wdzięcznej nazwie w rodzaju: 'róż jasny i radosny jak pupcia niemowlaka po kąpieli' i zabrała się do naklejania folii na podłogę, bo czego jak czego, ale jej myć nie lubiła nawet baba jagą, gdy nie musiała się schylać.

Blanka oczywiście wiedziała, że potencjalnie toksyczna substancja na ścianie to nic groźnego, ale do głowy by jej nie przyszło, by wziąć za to odpowiedzialność, albo co gorsza okazać choćby cień zawstydzenia. Nigdy o tym z Myszą nie rozmawiali. Właściwie to wcale nie rozmawiali o niczym, więc ten jeden temat też mógł im umknąć pośród tłumu innych. Mysza był wspólnikiem tej plamistej zbrodni ściennej.
Kiedy Blanka wynajęła pokój u Jasnej Cholery, czy raczej pani Heleny Jasnej, która miała na strychu duże mieszkanie do wynajęcia, a sama wspaniałomyślnie mieszkała na drugim piętrze, lecz regularnie i bez zapowiedzi nawiedzała swoich lokatorów sprawdzając, czy w pomieszczeniu nie świeci się więcej niż jedna żarówka na raz, Mysza już tam mieszkał. Dziwny to był wynajem. W mieszkaniu była kuchnia a w niej tylko elektryczny czajnik. Żadnej kuchenki, nawet mikrofalowej, „żeby ktoś nas nieopatrznie nie spalił”, jakby wszyscy na świecie, prócz Jasnej, byli idiotami. Zakaz gotowania dotyczył wszystkich mieszkańców wysokich pokojów zamkniętych na wielkie zabytkowe niemal klucze, samotnej matki z dwójką dzieci w pokoju na wprost, Mysza, który mieszkał na lewo i Blanki, która zajęła lokum po prawej. Wyjątkiem była woda z czajnika. Ale kuchnia to nie wszystko. Ponieważ stare budownictwo nie przewidziało ubikacji ani łazienki w mieszkaniu, były one dobudowane pod skosem na korytarzu, a skorzystanie z nich wymagało wyjścia z mieszkania. Po drodze w ukośnym dachu znajdowało się niewielkie okienko ze stojącą na parapecie peerelowską, kryształową popielniczką, wiadomym dowodem tego, że palenie w mieszkaniu było zbrodnią, a na wspólnym korytarzu już nie.
Stara popielnica była dla Blanki jak odpowiedź Boga na modlitwę o odrobinę normalności, oczywiście przy założeniu, że on też lubi sobie rano zapalić, toteż gdy tylko jej budzik rozwrzeszczał się pierwszego poranka w nowym lokum, naciągnęła na gołe ciało szlafrok, wsunęła kapcie i z fajką za uchem i zapalniczką w kieszeni poszła się dotlenić.

Na korytarzu uchyliła okienko i wpuściła trochę chłodu nim zapaliła papierosa. Oparła się o ścianę i wpatrywała w chmury przelatujące jak klatki filmu przez maleńkie okno. Gdy dotarła do połowy fajki i osiągnęła stadium warunkowego przebudzenia na korytarzu pojawił się Mysza. Miał rozczochrane blond loki do ramion i sińce pod oczami, jakby dopiero się położył, a nie wstał. Tak na oko sięgała mu do pasa, nic więc dziwnego, że wziął ją za jakąś nieopierzoną nastolatkę.
- Zajęłaś moje miejsce. - Palcem pokazał, że chodzi mu o widok nieba. Wzruszyła ramionami.
- Dzień dobry - odpowiedziała, by w ogóle się odezwać do typka spod ciemnej gwiazdy, który drapał się po fajnej owłosionej klacie, a także po to, by słysząc jej głos, niski i nie pasujący do metra i czterdziestu ośmiu centymetrów wzrostu zmiarkował się, że ma jednak do czynienia z osoba dorosłą.
- Zapomnij - warknął przyjemniaczek, ale zmiarkował się, że popełnił błąd w myśleniu. Stanął tuż przy niej i przykolegował się do popielniczki, którą trzymała w ręku. 
Nie wiedziała o czym ma zapomnieć, ale nie podobało się jej, że znowu jakiś fagas ma czelność mówić jej, co ma robić.
- Nie. - Nagle jakby się przebudziła. Oddała mu popielniczkę, zgasiła fajkę, rozwiązała szlafrok i pokazała mu cycki. - Bądź grzeczny, jasne? Jutro. - Tylko przełknął głośno ślinę, a ona weszła do mieszkania.
Od następnego ranka grzecznie przychodził „na fajkę” z gumką i posuwał ją ostro na ścianie, na wysokości własnych, a nie jej pleców produkując co dnia bardziej spoconą plamę na ścianie, a potem palili jednego na pół i każde wracało do swoich spraw. Jej przestał być potrzebny wibrator, który miała sobie kupić on line, ale za nic nie mogła dokonać wyboru. On zaczął uśmiechać się pobłażliwie słuchając opowieści kolegów o nowych nieudanych związkach. Życie zrobiło się prostsze.
I tylko ten cholerny tłusty pot na ścianie zamalowywany przez Jasną Cholerę przypominał im codziennie o tym, że rano, nim na dobre otwarli powieki, nim szara masa wchłonęła ich w niezmierzoną czeluść dnia, przez chwilę gnali do siebie, stapiali się z sobą i byli rzeczywistą do bólu namiastką jedynie erotycznej jedności. Poza tym, tak niewiele o sobie wiedzieli. No bo po co komplikować sobie proste, studenckie życie?