piątek, 23 grudnia 2016

Niebieskie światło.

Z czym Wam się kojarzy migające niebieskie światło?
Ale na co dzień, nie raz do roku.
Mi zawsze kojarzy się z karetką, policją lub strażą pożarną i wydaje mi się, że większość z Was ma takie właśnie skojarzenie. Widzę niebieskie – uważam. To prawidłowy sposób myślenia, prawda?
Coś Wam opowiem. Jadę sobie dziś z Gorzowa drogą nr. 22. To naprawdę porządny kawałek drogi, w końcu leci aż do przejścia granicznego. Nie pędzę. Warunki na to nie pozwalają. Wcześniej dwa razy natknęłam się na stojące na poboczu oświetlone na niebiesko blacharnie i ograniczenie prędkości do 5 km /h. To maty sanepidoskie do odkażania kół. Wiadomo, ptasia grypa. Nagle widzę migające niebieskie światło. Dziwnie, bo na poboczu. Czyżby radiowóz wpadł do rowu? Zwalniam podjeżdżam bliżej i co widzę?
Kuźwa, choinkę!
Jakim trzeba być bezmózgiem, jakim matołem tępym i skończonym, żeby w miejscu wypadku samochodowego postawić na pamiątkę miniaturową choinkę ze świecącymi na niebiesko lampkami!  Abstrahuję od tego, że ludzie mają dziwną i niezrozumiałą potrzebę, by oznaczać i upamiętniać każde miejsce wypadku  samochodowego. Nikomu to przecież na nic nie potrzebne. Nie ogarniam, po co komuś krzyż w miejscu wypadku, (Co bogatsi zamiast krzyży stawiają nagrobki).  Co, grobu nie mają?  Gdyby, kierując się tą logiką, je stawiać przy szpitalnych łóżkach, nie byłoby w salach miejsc dla pacjentów i lekarzy, ale mniejsza o to. Nie chodzi mi o głupią ideę. 
Zastanawia mnie fakt, że gdy już nowomodne społeczeństwo przetrawiło zjawisko stawiania mini choinek na cmentarzach, uznało, że miejsca wypadków powinny obchodzić święta. W jakim my kraju żyjemy? Fenomen głupoty zmienił się w modną rzeczywistość  dzięki zjawisku fali. Rozlazł się z tandeciarzy na ogół, jak grypa, albo inne świństwo. No bo jak inaczej to wytłumaczyć?
Jak można mieć taką sieczkę zamiast tkanki mózgowej?  Kto na to wpadł?
 Żeby zaświecić światło na poboczu drogi trzeba się trochę pomotać, jakieś bateryjki skołować  i pewnie ledy, no bo nie kabel do 230 przecież. Skoro więc As geniuszu już pokusił się o takie cudo, to dlaczego wybrał niebieski kolor? Przecież to kolor świateł pojazdów uprzywilejowanych.
Skoro maniak oświetlenia poboczy już realizował swoje świąteczne fantazje, to skąd pomysł na niebieski? Taka moda w tym roku? W przyszłym będą zielone?
I tak rozmyślając o tym, że na świecie jest coraz więcej głupoty, której w życiu nie zrozumiem, jadę dalej i widzę ponownie niebieskie światło. Znów niemal w lesie. Tym razem wyżej, na niewielkiej skarpie.
Jakie więc było moje zdumienie, gdy podjechałam bliżej i zobaczyłam… drugą. To nie deja vu.
Moda, kochani. Moda.

Od dziś, widzę niebieskie  - choinka. Wolno. Głupota rządzi. 

niedziela, 18 grudnia 2016

Wieczór na Korfu


Właściwie nie pisuję recenzji. Nie znam się na tym. Każdy ma prawo mieć swoją opinię o tym, co czyta, ale gdy się ubawię po pachy, jak wtedy, gdy czytam książkę Moniki Wawrzyńskiej, Magdy Witkiewicz, Nataszy Sochy czy Andrzeja Pilipiuka mam taką radochę z tego, że to Polscy pisarze i swojskie klimaty, że mogłabym o tym odrobinę poopowiadać.
Zdarzyło mi się ostatnio wygrać kod do Virtualo. Chciałam kupić sobie powieść : ”Jak cię zabić kochanie” Aleksandra Rogozińskiego (książki zaczynające się od: ”jak” jakoś szczególnie mi się podobają, póki co). Konkurs zakładał, że kto pierwszy ten lepszy , więc spiesząc się wpisałam nazwisko, kliknęłam: płacę, wpisałam kod i zostałam zwycięzcą. Kupiłam „Morderstwo na Korfu” . (Prawie mi się udało dostać to co chciałam, cóż spieszyłam się. To i tak sukces biorąc pod uwagę to, że zakręcam się tak bardzo, że kupując ostatnio „Sekretne życie drzew” wybrałam audiobooka, zamiast ebooka i teraz słucham go, obierając kartofle.)
Ale wróćmy do lektury, bo już jest pochłonięta. Jestem smokiem, książkochłonem, serio. Dobry humor nie opuszcza mnie od zakończenia lektury. To żadna nowość wydawnicza, więc nikt nie będzie mi zarzucał spojlerów J.
Książka zawiera  zwroty, obrazy i skojarzenia, których nie zapomnę do końca życia. Oto kilka z nich: obraz dużej projektantki mody pożerającej swoje wychudzone modelki rozwalił mnie na dziesiątej stronie tak, że wybuchłam brechtem jak gimbaza po trawie. Potem dziecko z wyglądem prosiaka – kurde, ciągle je widzę, wyobraźnia wykreowała to sama, bez opisu, potrzebny był tylko ten zwrot. Przepona bolała mnie od wysiłku podczas śmiania. Kolejny cudowny obraz: połączenie Greya i AGD. Dla mnie masakra. (Ciekawe co by na to powiedziała Asia z Barabelli?) Po tym bolały mnie nawet policzki zbyt długo podciągnięte od głupawego uśmiechu. No i nauczycielka chemii z osiemnastego wieku po gwałcie zbiorowym (tego mój mózg nie był nawet w stanie wykreować). Komplement : ‘wyglądasz jak krowa w ciąży’ bije rekordy w mojej statystyce rzeczy nie do wymyślenia.  Miło mi się zrobiło na wspomnienie nie tylko Wodnika Szuwarka ale przede wszystkim Rusałki Amelki, o której już zapomniałam. A dlaczego? Bo jak bohaterka jestem czterdziestoletnią starowinką.
Same perełki, prawda? Ale maksem nad maksy i tekstem „namber łan” w tej książce jest podsumowanie z jakim jedna bohaterka kwituje gust muzyczny drugiej, ślepo zakochanej w disco polo ( które to darzę  niczym nie skażoną nienawiścią) mówiąc: „ jaka muzyka – taki odbiorca”.

Wiecie co, nie chodzi tylko o to, żeby pisać książki. Chodzi o to, by robić to w taki sposób, by czytelnik miał przyjemność z lektury. Na pewno sięgnę po inne książki Aleksandra Rogozińskiego, bo ta jest błyskotliwa, ironiczna, lekka i zabawna. To lubię. To daje wytchnienie. „Morderstwo na Korfu”  było bardzo przyjemną lekturą. To dobrze spędzony czas. Gorąco polecam. 

sobota, 17 grudnia 2016

Pamiętnik księżniczki.

Wówczas Sara rzekła:
„Bóg zgotował mi śmiech:
 Każdy, kto o tym usłyszy,
będzie się ze mnie śmiał”
Rodzaju 21:6 
Pamiętnik Księżniczki.
Dziś urodziłam syna. Na imię mu Śmiech. Radosny Śmiech. Niech się ze mną wszyscy radują. To dziecko jest darem od mego Boga, spełnieniem obietnicy złożonej przed rokiem. Wyraźnie pamiętam tamte prorocze słowa  i ten dzień, gorący, jak zwykle w naszym klimacie. Tylko pod drzewami Mamre rozkładał się cień dający odetchnąć.
Pan mój i brat mój, potomek Sema żyjący w dziesiątym pokoleniu po Noem, wypatrzył wtedy z daleka nadchodzących gości i jako jeden z niewielu przyjmował  niezwykłych posłańców. Zza zasłony namiotu spoglądałam ukradkiem jak mój mężczyzna, podeszły już w latach daje upust swej niezwykłej gościnności. Ujął mnie i jak sądzę także przybyłych, bo jego wysiłek był wielki.
Gdy tylko ujrzał tych trzech mężów, którzy do nas zmierzali, od samego wejścia do namiotu zaczął kłaniać się im nisko, aż do ziemi prosząc naszego Boga, by nie ominęli jego wiernego sługi.  Nie zważał na ból starych pleców. Zaproponował, by obmyto im nogi a sam zajął się poczęstunkiem.
Jak on wtedy wyglądał! Nie było w nim widać ani śladu jego lat!  Ponaglał mnie, jakbym była młódką i migiem kazał zrobić wyborne okrągłe placki z najlepszej mąki, a ja postarałam się bardzo. On sam pobiegł do stada, jakby był młodszy o połowę, wybrał najpiękniejszego byczka i polecił, by sługa mu pomógł i przyrządził, pospieszając go, by goście nie czekali zbyt długo. Rozpierała go energia. Jego szata furkotała na wietrze. Działał. Wszystko chciał zrobić sam.
Później zaniósł świeże mleko i masło, wziął też byczka, którego przyrządził i podał to czcigodnym przybyszom. Gdy jedli, nie usiadł. Stał, jak sługa gotowy im usłużyć, choć jego czoło było mokre od potu, a odzież  lepiła się do pleców. Pozwolił im ucztować w spokoju, a gdy skończyli  spytali o mnie. Nie zdziwiłam się. Mimo lat wciąż słynę ze swojej urody. Chcieli wiedzieć gdzie jestem. Odpowiedział, że w namiocie. Potem usłyszałam obietnicę, że gdy nas odwiedzą za rok, będę miała syna.
Ależ mi się to wtedy wydało zabawne! Nic dziwnego, przecież już nie miesiączkowałam, a i mój pan się zestarzał. Potem  Stwórca zapytał mego męża, dlaczego się śmiałam, przecież nie ma dla niego niczego niemożliwego. Tak bardzo się wstydziłam tego śmiechu, że próbowałam się go wyprzeć, choć to nic nie dało. Przecież on wszystko wie, to Bóg, a nasi gości byli jego aniołami…
Dziś minął rok, a ja urodziłam syna. Dałam mu na imię Śmiech. Mam dziewięćdziesiąt jeden lat. Mój mąż ma ich sto jeden. Nasz Stwórca nazwał mnie Sara.


(Według Pisma Świętego:  księga Rodzaju 17:15-17 i 19 oraz 18:1-15) 

sobota, 10 grudnia 2016

Bohaterowie.

W białych adidaskach na oblodzonym chodniku , który tylko przez sam środek posypano lekko piachem z solą, musiało być im zimno. Cóż, buty do auta może i dobre, ale nie na śnieg i lód. Obaj kołysali się jak Wańki –wstańki z palców na pięty, by po prostu ruszać się i nie narażać stóp na stały dotyk lodu.  Z rękami głęboko w kieszeniach, podniesionymi ramionami  i szyjami schowanymi w nich z zimna wyglądali jak zmarznięte koguty.  Gadali, bo co mieli robić, czekając.
- Ale mówię ci, to nie taka prościzna jak kiedyś, że jak cię już zastrzelili, to koniec pieśni. Co to, to nie. Jak dostaniesz farbą, to biegiem do proporca, tak ze dwa kilosy i jak się tam zameldujesz, to jesteś jak czysty i grasz dalej.  Nie ma: przebacz. Zapieprzasz na pole bitwy i napierdalasz wrogów ile się da, żeby to twoja armia wygrała. I tak cały dzień. Czasem biegliśmy do proporca po kilku z każdej drużyny i co z tego? Honorowo ma być, nikt nie strzela do siebie tak od razu, komenda: rozejść się i tyle, bo to by bez sensu było  pod proporcem strzelać, gdy tam nasze chłopaki wypruwają sobie żyły by zdobyć bastion.
- No. – Mruknął drugi tylko po to, by się odezwać. Jakoś nie był zafascynowany tematem.
- Nie ma się co zastanawiać, stary. Kupuj buty taktyczne w militarnym na allegro, jakiś dres, albo coś w panterkę i dawaj z nami, zobaczysz jak się dorośli potrafią zabawić. Gdy skończyliśmy byłem taki wypompowany, taki wydojony, że zapomnij o baletach, czy panienkach. Jak na wojnie chłopie. Padasz na pysk i śpisz z wyczerpania. Mówię Ci. Wiesz co czuli po całym dniu walki żołnierze. Zajebista sprawa. Czasem myślę potem, że powinienem się zatrudnić w armii. Tylko, że kurwa wojny żadnej nie ma.
Drzwi klatki schodowej się otworzyły i wyszedł trzeci. Był w klapkach.  Pod pachą miał paczkę. Nerwowo podał ją niedoszłemu żołnierzowi, który rozpromienił się i przywitał.
- Cześć szefie.
- No, cześć.  Robimy tak: ja zjem, ułożę włosy jak Martusia skończy i mi pożyczy suszarkę  i z tobą. – Tu wskazał na milczka. – Jedziemy na budowę, wewnątrz można podziałać, zrobimy kafelki na podłodze, może skończymy szpachlowanie, pomyślę. Poczekaj tu na mnie. A ty – Wskazał na amatora paintballa -  Weź auto i jedziesz mi reklamację załatwić do Gorzowa. Za dwie godziny masz być na budowie. Ślisko jest, nie rozjeb mi wana.
- Co to za reklamacja szefie?  - Dopytywał twardziel.
- Jedziesz do Awansu,  moja nowa suszarka do włosów spaliła  się dziś rano.
- Niedobrze. – Mruknął niemal żołnierz z troską w głosie. Zachowywał się jak najlepsza przyjaciółka szefa.  – Na gwarancji jest? – Uchylił pudełko, pod dokumentami leżała słodka różowa suszarka w stylu Barbie.
- Wszystko jest. Tylko różowa ma być, Martusia tak kazała. Musi pasować do glazury w łazience.


niedziela, 4 grudnia 2016

Dwadzieścia okrążeń.

Droga "Przyjaciółko!"

Minęły już czasy, gdy pisało się do gazety z prośbą o pomoc lub radę. Ale ja nie potrzebuję pomocy. Ja chcę pomóc.
Mój chłop trafił do pudła, bo mu się zachciało łatwych pieniędzy i napadł na pracownika kantoru. Facet go nie widział, monitoring owszem. Nieprędko wyjdzie. A miało być jak w bajce.
Zostałam sama z dwójką małych dzieci, lichą pomocą od państwa i teściową, która pomimo wieku i chorób umie zakasać rękawy i pomaga jak może.
To u niej byli chłopcy, gdy szukałam pracy. To ona się nimi zajmowała wtedy, gdy ją znalazłam. Za najniższą, w durnych godzinach, w sklepie o nazwie insekta. Wiecie gdzie.
Pracowałam ciężko, więc nie dziwiło mnie, że kierownik zwrócił na mnie uwagę. Miałam nawet cień nadziei, że przedłużą mi umowę, mimo, że stale odmawiałam pracy po godzinach.
Dzień przed końcem umowy kierownik zjawił się u mnie w domu. Zaskoczył mnie. Powiedział, że dostaję awans, będę jego zastępcą. Obiecał, że wkrótce zostanę samodzielnym kierownikiem sklepu, który był już w budowie. To było tak szybko, po zaledwie trzech miesiącach pracy! Byłam taka szczęśliwa! Chciał to oblać, przyniósł wino.
Ubrałam chłopców. Sześciolatkowi kazałam wozić malucha w wózku dookoła bloku. Miał zrobić dwadzieścia okrążeń nim wróci. Wyniosłam wózek, a gdy wróciłam szybko wypiliśmy wino. Wiedziałam, że to musi kosztować. Bez entuzjazmu oddałam mu się na wersalce. Nie zauważyłam, że zaczął padać deszcz. Dzieci mi zmokły.
Nazajutrz jak na skrzydłach leciałam do pracy. Tam dowiedziałam się, że z powodu mojego słabego zaangażowania w działalność sklepu firma nie przedłuża mi umowy. Powiedział to ten sam człowiek, przy załodze, pod koniec zmiany. Czułam się, jakbym dostała w głowę, podeszłam wolno i z rozmysłem strzeliłam mu w twarz. Gdy wychodziłam rozległ się rechot. Panowie wypłacali sobie zakłady. 
Niczym się nie różnię od mojego chłopa. To miała być łatwa kasa.
Dziś umieram. Zaraził mnie WZW typu C. Moja wątroba przestaje pracować. Mam niewielkie i stale spadające szanse na przeszczep. Tracę nadzieję.
Moje dzieci wychowuje teściowa. Prawie ich nie widzę będąc w szpitalu. Są coraz bardziej obce, a ona w oczach się starzeje. Wkrótce zastaną same. Może do tego czasu wypuszczą ich ojca, może trafią do sierocińca. I tak - moja wina.
Póki byłam uczciwa, nie groziło mi nic, prócz biedy. Potem górę wzięła chciwość i straciłam wszystko. Czuję i wiem, że nie mam już nic. Wszystko przegrałam: życie, przyszłość, dzieci... moja wina. Nawet moje ostatnie chwile będą, a właściwie już są pełne cierpienia, bólu, łez i świadomości, że to wszystko moja wina. Chciwością, zabiłam wszystko.
Pozostaje mi życzyć wam dużo rozumu, myślcie, moje drogie, bo współczucie w umieraniu nie pomaga.
Pozdrawiam Was.

Naiwna Mańka.

piątek, 25 listopada 2016

Piłka

- Zawsze tak dziwnie  rozpoczynasz nowe znajomości? - Spytała pocierając ręką czoło.
- Raczej tak. - Nie mówił głośno, raczej szeptał, jakby to, co miał do powiedzenia było jakąś mistyczną prawdą. – Niech ludzie wiedzą z kim mają do czynienia.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że w ten sposób odstraszasz ich od siebie.
- Taka widać karma.
- Srylis morylis! - Wzburzyła się, złapała z trudem kilka głębszych oddechów i kontynuowała wpatrzona w okno, zamiast w rozmówcę, jakby nie chcąc go peszyć, lub lekceważąc jego obecność – Nie wystraszyłam się. Już niczego się nie boję. Nie muszę. Gadaj. Z jakichś pokręconych przyczyn chcę się dowiedzieć, czemu nazywasz siebie w ten sposób. No? - Zachęciła go niewielkim ruchem głowy - Jak to się stało?
Usiadł. Wyprostował długie nogi. Gapił się w swoje białe klapki i jakby recytował mantrę, spokojnie, bez emocji opowiadał jak cudze życie:
- Miałem zajęcia z szóstą klasą na połowie sali, drugie pół zajęła koleżanka z pierwszoklasistami. Zawsze uważałem, że sala jest potrzebna do gimnastyki, a oni się bawili. Szkoda było mi miejsca. Mogła ich zabrać do świetlicy, lub pobawić się w holu. W każdym razie byłem zły, bo chłopcy mogli grać mecz, a rzucali piłką lekarską. Taką ciężką. Pięciokilową. Rzucali oczywiście w poprzek auli, daleko od bawiących się maluchów, bezpiecznie. Aż przyszła kolej spadochroniarza. Duży był, już drugi raz powtarzał szóstą klasę.  Jakoś go nie chcieli wypuścić z podstawówki. Miał krzepę, ale nie stał prosto. Rzucił a piłka poleciała na drugą część boiska. Bardzo daleko. To był dobry rzut i najdłuższy lot piłki lekarskiej jaki w życiu widziałem w podstawówce. Nagle maluchy niemal się rozpierzchły. Piłka wylądowała na tyle głowy jednego z nich. Nie zdążył. Skręciła mu kark. Trup na miejscu. – Nieśmiało podniósł wzrok a ona nadal gapiła się w okno -  To tyle.
- Zimne i niewiele w tym emocji. - Podsumowała - Starannie dobrane słowa, czuć upływ czasu. Przemyślałeś to, rozebrałeś na czynniki pierwsze miliard razy. Dawno to było?
- Dziewięć lat temu.
- Hmm… marzę o fajce. Nienawidzę ich i śni mi się po nocach jak zaciągam się z przyjemnością . Potem widzę napis na paczce, że palenie wywołuje choroby prostaty i kłopoty z potencją i wybucham śmiechem. Potem gdzieś w głębi snu tłumaczę sobie, że całe życie wiedziałam, że fajki szkodzą, że to tylko konsekwencja. Nawet we śnie akceptuję swoja głupotę, lubię swoje wybory, i żałuję. Mówię ci, żałuję jak kurwa mać. Wiem co to żałować. A z ciebie aż się wylewa.  Przegryzłeś to, - wymieniała powoli - rozłożyłeś na części, złożyłeś z powrotem, nauczyłeś się opowiadać na potrzeby słuchaczy i co?
- I nic. Muszę z tym żyć. – Gapił się na swoje dłonie ukryte w niebieskich lateksowych rękawiczkach.
- Ale to był wypadek. To jasne. Chyba nikt nie miał wątpliwości?
- Przecież wiem.
- Nie mogłeś temu zapobiec. – Próbowała odrobinę głośniej wypowiedzieć to zdanie, by się otrząsnął, ale od razu zaczęła kasłać. Pochylił ją lekko do przodu i poklepał po chudych plecach. Wiedział, że teraz nic już właściwie nie pomaga, a mimo to starał się. 
- Skąd wiesz? – Spytał nim poprawił ją i usiadł naprzeciwko.
- Ja? –Spróbowała się uśmiechnąć zdziwiona, ale wyglądało to jak grymas. - Ty wiesz. Mogłeś?
- Nie wiem. Za to dokładnie pamiętam co wykrzyczała mi w twarz zrozpaczona matka tego chłopca. Kamil był jej jedynym dzieckiem. Miała tylko jego na świecie. - Otarł jej czoło mokrą chusteczką dla niemowląt o zapachu lawendy – Ona została sama.
- Przecież ty go nie zabiłeś, człowieku. Dlaczego mówisz o sobie zabójca? Zabójstwo się planuje. Chce się go. Niczego nie planowałeś. Po cholerę się obwiniasz? – W końcu  nawiązała kontakt wzrokowy.
- Nie chcę go zapomnieć. Nikt już o nim nie pamięta, nawet jego matka.
- Jak to? Matka zawsze pamięta.
- Tak to... Co roku w rocznicę jego pogrzebu spotykałem ją na cmentarzu. Siadała na ławce, obok pomnika, który postawiłem dzieciakowi za swoje i piła wódę z gwinta z flaszki odzianej w papierową torbę. Płakała. Przyjeżdżałem pod wieczór, składałem kwiaty, ona wyzywała mnie od morderców i dzieciobójców. Wtedy ja zamawiałem taksówkę i odwoziłem ją do maleńkiej kawalerki na blokowisku. Wnosiłem ją po schodach, jeśli było trzeba i wracałem do domu. Dwa lata temu jej nie było. Pojechałem tam. Myślałem, że może jest chora. Sąsiadka powiedziała, że wyjechała na stałe za granicę z nowym partnerem. W tym roku jakaś firma dostarczyła tani bukiet.
- No i na tej podstawie myślisz, że matka zapomniała?
- Nic nie myślę. Ja po prostu nie zapomnę. Nie pozwolę sobie na to.
- Popraw mnie proszę w tym cholernym wózku i słuchaj. - Chwycił ją pod pachy i podniósł jak piórko. Tak niewiele z niej zostało. Posadził prosto i przykrył nogi pledem szpitalnym, szorstkim i brzydkim - Jesteś głupcem. Wybacz, ale ktoś powinien ci to w twarz powiedzieć. Skończonym głupcem. Nikomu nie jest potrzebna twoja pamięć. Umarłych nie ma. Król Salomon napisał w Biblii, że oni nie czują niczego, rozumiesz? Oni nie czują. Póki nie zmartwychwstaną śpią i nie wiedzą niczego. Temu dziecku nie jest potrzebna ani twoja pamięć, ani twoje poczucie winy, ani to całe umartwianie się i nieszczęście. Nikt tego nie potrzebuje, a już najmniej ty sam.
- Niczego nie rozumiesz. Nie wiesz co czuję.
- Wręcz przeciwnie. Próbowałeś sobie kiedyś wybaczyć?
- Nie myślę tak o tym. Są rzeczy, których wybaczyć się nie da.
- Zaczynam się zastanawiać, czy ty w ogóle myślisz. Zastanów się: dawno temu zdarzył się straszny wypadek, w jego efekcie umarło dziecko, ale to nie tylko jego życie się wtedy skończyło. Twoje też. Ty też umarłeś. Nawet matka dziecka potrafiła ułożyć sobie życie po tej strasznej tragedii, ale nie ty. Dlaczego? Pomyśl o tym. Słowo "wypadek" nie niesie ze sobą brzemienia winy. A ty mimo tego jesteś martwy. Musisz sobie w końcu wybaczyć i żyć.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ Bóg już dawno ci wybaczył. A On, gdy coś wybacza nigdy nie przywołuje tego na pamięć. Nie wywleka. To nie człowiek. Nie wypomni ci tego. Nie wykrzyczy w twarz. To przecież Bóg. Nie rozumiesz tego? Rozlicz się ze swoją przeszłością i idź dalej. To co tu robisz to wegetacja. Gdzie pracujesz?
- W magazynie chemicznym. Jeżdżę paleciakiem.
- Rozumiem, że nie chcesz już uczyć, ale trudno to ogarnąć, że cały swój wolny czas spędzasz tutaj, wśród umierających. Hospicjum od lat cieszy się z twojej pracy, darmowej pracy. Od ilu lat jesteś wolontariuszem?
- Siódmy rok.
- Właśnie. A przecież jak nie ty, to inni przyjdą. Popatrz na siebie, żyjesz? Nie widać tego. Jesteś cieniem, mgłą, ułudą... trupem. Nie masz żadnego swojego życia. A ja? W każdej chwili mogę umrzeć, ale gdybym miała twoje zdrowie, twoje siły nie oddałabym ich bez reszty, żyłabym z radością. Kiedy ostatnio czułeś radość? Dziwne pytanie, prawda?  - rozkasłała się . - Otwórz proszę okno, nie chcę czuć jak cuchnę. - Wstał i otworzył lufcik - Życie masz jedno i ono nie jest za karę. Weź się w garść, zatrzaśnij tamte drzwi i idź do żywych, do ludzi, do psychiatry jeśli ci to pomoże, do psychologa, do matki, gdziekolwiek. - Głośno nabrała powietrza - Wybaczam ci, słyszysz?
- Ale co? - Zdumiony podniósł brwi. – Co ty mi możesz wybaczyć?
- Wybaczam ci w imieniu tego chłopca. W imieniu jego matki też ci wybaczam i proszę o wybaczenie. Wybaczam ci w imieniu twojej rodziny, która straciła cię tamtego dnia. Teraz ty sobie wybacz. Powiedz mi, że pójdziesz dalej. Obiecaj. W życiu nie ma miejsca na wieczną pokutę. Żyj, to moja ostatnia wola. Mój testament. No, obiecaj! Umierającej się nie odmawia.
Uśmiechnął się samymi kącikami ust, nostalgicznie, ale ona chwyciła go za rękę chudymi papierowymi dłońmi i powtórzyła głośno:
- Obiecaj!
- Obiecuję. - Powiedział bardzo cicho.
- A teraz idź. Wynoś się! Nie chcę, żebyś tu kiedykolwiek wrócił, rozumiesz? Idź i żyj. Jasne?
- Rozumiem.
- Obiecałeś. – Rzuciła z wysiłkiem, gdy stał w drzwiach.
- Wiem, idę już. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Potrzebuję, kurwa, żebyś żył, bo ja już niestety nie mogę.
Cofnął się. Wytarł jej łzy z twarzy. Zamknął lufcik, potem cicho zamknął drzwi. Przez okno widziała, że poszedł na przystanek. Nie obejrzał się za siebie, obiecał.
Przez chwilę poczuła się taka szczęśliwa, być może mu pomogła. Są szanse, że mu się uda. Na szybie osiadło kilka płatków śniegu. Stopiły się i spłynęły. Kobieta zasnęła i umarła spokojnie tej samej nocy.


piątek, 18 listopada 2016

Prezes


„Niektóre dni bywają po prostu lepsze od innych. Dziś będę szczęśliwy.” – Zaplanował po przebudzeniu  Szef Wszystkich Szefów, czyli Prezes,  a chwile później przeciągnął się  i spróbował energicznie wstać z łóżka. Nie udało się. Na kołdrze wciąż spał sapiąc ciężko  jego Kierowca, zwany zdrobniale Drajwerkiem i nie było żadnego powodu, żeby go budzić dosłownie pięć minut przed dzwonkiem telefonu.
Szef spuścił nogi na podłogę i pomyślał, że to dziś jest ten dzień. Dzień wyzwolenia. Czuł się taki odważny, pełen dumy i honoru,  prawie najodważniejszy na świecie. Postanowił, że właśnie tego dnia się ujawni. Dzielny, dziś był po prostu taki wyjątkowo dzielny od samego ranka. Miał moc. Oczywiście nie była to wyłącznie jego zasługa. Nie bez powodu pozwolił wczoraj Kierowcy wyzywać się od brudnych muzułmanów i ganiać z kropidłem dookoła łóżka wypędzając złe moce. To nie było najfajniejsze, ale od lat uczył się kompromisów. Czasem się targował. Nieczęsto i tylko wtedy,  gdy mu na czymś zależało. Potem bawili się jeszcze w nawrócenie innowiercy, w pięć minut zaliczyli wszystkie sakramenty a na koniec muzułmanin - uchodźca dostał, po długich błaganiach, legitymację od  firmy.
Kropidło to pikuś. Co prawda obaj ukradli je cioci, która pożycza kasę, ale ona kupi sobie nowe. Stać ją. W nagrodę za wytrwałą zabawę Drajwerek podwiesił Prezesa w jego ulubiony sposób, czyli na Batmana, za kostki. To była ulubiona atrakcja Szefa.  Zawsze później dzięki temu czuł się jak super bohater, choć trochę kręciło mu się w głowie. Wierzył, że dziś mógłby zmienić świat i  właśnie tak postanowił zrobić i to szybko.
Niestety już samo wyjście z sypialni nastręczało sporo problemów, była ona bowiem zamknięta w sporym sejfie, który był z kolei ukryty w bunkrze do którego zjeżdżało się tajną windą zamontowaną w niepozornej,  postpeerelowskiej  willi obstawionej ochroniarzami. Wiadomo, wszędzie czaili się wścibscy paparazzi. Prasa nie śpi. Sejf mógł się otworzyć jedynie wtedy, gdy Prezes i Kierowca przyłożyli do skanera języki i to jednocześnie. Bez współpracy nie dało się nawet pójść siku, co rozwiązali stawiając stary, obity, emaliowany nocnik pod łóżkiem.
Postanowiwszy, że dziś na pewno się ujawni super bohater wstał i potarmosił pieszczotliwie kochanka w momencie, gdy rozległ się alarm w telefonie. Po kilku próbach udało mu się nie tylko go zbudzić, ale nawet zmusić do wstania i nim ten się obejrzał sunęli w samych kalesonach, czy też jak mawiał Prezes: kalisrakach do góry, na śniadanie.
Oczywiście każdy  nich wysiadł na innym piętrze. Jeden zjadł w salonie obsługiwany przez starą i na pół głuchą panią Wiesię, byłą kierowniczkę sklepu żelaznego, która zawsze życzliwie odnosiła się do tatusia Prezesa i nie naskarżyła na niego samego, gdy stłukł szybę cegłówką, przez co omsknęło mu się należne, ojcowskie lanie. Szef nigdy nie zapominał, że jest coś komuś winien. Jako człowiek honorowy  kazał ochroniarzom przywozić codziennie do roboty staruszkę mimo, że miała już osiemdziesiąt pięć lat. Praca to dar od Boga. Wielu emerytów gnuśniało, a ona, dzięki niemu, nie musiała. Patrząc na nią czuł się taki dobry, aż kręciła mu się łezka w małym świńskim oczku.
Drugi jadł w kuchni z ochroną i wszyscy zgodnie udawali, że tu jest jego miejsce. Bułki były wczorajsze , zupa nie mleczna lecz zabielana, twaróg odrobinę zalatywał, wszystko jak w peerelowskich zakładach pracy. Nawet talerze miały na obrzeżach zielony napis : „GS” . Drajwerek zamienił kilka słów z jednym czy drugim osiłkiem, trzeciego poklepał po ramieniu, choć miał ochotę gdzieś indziej, przepytał ich z nocnej audycji w twarzowej rozgłośni radiowej i pojechał zatankować auto.   Później, jak co dnia, spotkali się z Prezesem w limuzynie.  Oczywiście  zawsze obaj milczeli. Pozory były istotne i służyły słusznej sprawie. Najważniejsza zasada brzmiała: "żadnego spoufalania się przy ludziach".
Droga do firmy upłynęła Prezesowi na głębokich rozmyślaniach. Gdy jeszcze siedział przy śniadaniu zwołał telefonicznie konferencję prasową na wczesne przedpołudnie, ale dziennikarze nie bardzo chcieli się na niej pojawić. Mieli tyle wymówek i pozornie  istotniejszych spraw, a jego gadkę znali już przecież na pamięć. Tak im się przynajmniej wydawało w momentach, gdy mogli samodzielnie myśleć, czyli przez jakieś przez dwadzieścia minut dziennie. Reszta ich czasu została starannie rozdysponowana. Szef zadbał o to osobiście.
„Lojalni przybędą na pewno” -  Pomyślał. - „Jak zawsze. Oni  nie zawiodą, bo zabrałbym im premię... A nie… już zabrałem. Teraz boją się o pracę i mieszkania.”  Zanurzony w rozmyślaniach  planował co powie i jak, bo to było ważne. Rękoma powtarzał wyuczone gesty. Jeszcze ćwiczył, gdy  dojechali do szklanego wieżowca.
To tu biło serca firmy. Na trzynastu piętrach pracowali specjalnie wyselekcjonowani hejterzy, na czternastym stał rząd konfesjonałów i zrobiono kaplicę a zarząd niemal mieszkał na stałe na piętnastym. Co się działo wyżej nikt nie wiedział. Biskup wypożyczył resztę budynku i ani myślał oddać, póki nie musiał płacić. Prezes podejrzewał, że ćwiczy tam chór chłopięcy, ale nie wnikał, bo nie lubił muzyki.  
Od minus pierwszego do minus piątego pracowali sami prostowacze rzeczywistości. Najlepsza kadra. Ci zarabiali najlepiej. Byli szybcy i skuteczni. Radzili sobie zawsze z każdą sytuacją. Wystarczyło bowiem, że gdzieś w sieci pojawiło się zdanie: " Prezes rucha kierowcę" lub dla odmiany: " Kierowca posuwa Prezesa"  żeby pięć pięter ludzi natychmiast wyjaśniło i naprostowało odpowiadając, że: „ owszem, prezes to robi, ale jej wolno, bo kierowca jest jej mężem. Problemem jest raczej to, czy kierowca ma umowę śmieciową i czy robią to w godzinach pracy”,  lub z innej beczki: „prezes  fabryki pasty do butów może sobie posuwać kogo chce, to jego prywatna sprawa, ale to nie jest zbyt bezpieczne  pozwalać prowadzić auto kobiecie, nawet  jeśli jest bardzo podobna do Hołka. Wszak wiadomo, że miejsce kobiety jest w porodówce, a nie za kierownicą”. 
„To właśnie tych wszystkich dzielnych ludzi będę musiał zwolnić jutro po dzisiejszej konferencji”.  - Westchnął w duchu i kazał podać wszystkim kawę, na ich własny koszt, oczywiście. Sam też chętnie by się napił, ale tak paskudnie odbijało mu się jajeczkiem ze śniadania, że zaczął podejrzewać hodowcę kur o to, że już go nie lubi, i bardzo się tym zmartwił. Kiedyś Prezes nie jadał drobiu. Żadnego i nigdy. Potem zrozumiał, że nie może w ten sposób rujnować krajowej gospodarki. Trzeba być życzliwym dla rodaków. Patriotyczne kury były dla oświeconego Szefa teraz podstawą żywienia, podobnie jak krajowa szyneczka, czy antrykot, który jak się okazało nie miał niczego wspólnego z trykotem, co na polecenie Prezesa sprawdzili najmądrzejsi uczeni.
„Co by to było, gdyby jajeczko w znoju i trudzie urodziła obca nioska? Dramat!” -  Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ruskiej jajecznicy na niemieckim boczku. – „Fuj, ohyda! Podobno szefom innych firm było wszystko jedno. Dziwni ci ludzie.”
Nim konferencja się rozpoczęła napił się jeszcze firmowej wody z firmowej butelki w firmowej szklance i zaczął mówić powoli i spokojnie , jak do małych dzieci,  żeby nie musiał powtarzać. Dokładnie wiedział co chce powiedzieć, w końcu ćwiczył to przed lustrem latami.
-„ Moi drodzy, nadeszła pora by ujawnić prawdę. To nie łatwe, ale postanowiłem, że dla dobra własnego i firmy ogłoszę dziś coś niezwykle dla mnie istotnego. Jak wam wszystkim wiadomo jestem dzielnym mężem. Tak, mężem. Jestem mężem mojego Kierowcy”. – Dziennikarze milczeli a ich twarze nie wyrażały niczego. Nie podnosili rąk, nie wzniecili wrzawy. Trwali z bezbrzeżnym zdumieniu gapiąc się przed siebie świadomi, że Prezesowi się nie przerywa. – „Ja i mój mąż nie mogliśmy wziąć ślubu jako pierwsi ale byliśmy dwudziestą parą, która złożyła małżeńską przysięgę, gdy tylko Holandia zmieniła przepisy. Dobrze wiecie, że tutaj nie byłoby to możliwe. Nikomu nie trzeba tego tłumaczyć".  - Rozejrzał się po sali, ten spokój był niepokojący. Wypił łyk wody i kontynuował. – „ Jestem dumny, że mogłem zostać mężem tego lojalnego mężczyzny. To właściwie wszystko, co chciałem wam dziś powiedzieć” – Odsunął krzesło, by wstać, ale zmienił zdanie – „ Albo nie. Powiem wam jeszcze,  bo jest się czym pochwalić, że sam ksiądz biskup dobrodziej był naszym świadkiem. Teraz możecie już iść,  sio!”.   – Machnął na nich ręką jakby odpędzał komary. A oni zaczęli pakować sprzęt i wynosić go z sali.
Po tych słowach wstał szurając krzesłem  i wyszedł a ochrona sznurem za nim. Lubił się z nimi pokazywać, to byli tacy ładni chłopcy. Dumny z siebie kazał wieźć się prosto do bunkra.  Czuł, że musi to uczcić. Zamówił frytki i kolę z dowozem do willi i tajemniczo uśmiechał się do siebie pod nosem. Chciał zrobić Drajwerkowi niespodziankę. Był taki podekscytowany i szczęśliwy.

Po godzinie dostarczono mu świeżą prasę. Na pierwszej stronie umieszczono  jego zdjęcie z konferencji. Obok była uśmiechnięta fotografia biskupa i jego komentarz: "To był doskonały Prima Aprilisowy żart naszego kochanego Prezesa".

środa, 9 listopada 2016

Stróż

Coś jakby kontynuacja Modlitw, ale niezupełnie.


*~*~*


- Cieć! He he he – Rechotał – Że też sam na to nie wpadłem, he he he! Świetne. Chcesz poniżyć wielkiego pana anioła? - Kpił - Zleć to ludziom, a nazwą go cieciem. Oni to mają poczucie humoru! Aniołowie powinni nosić za babciami siatki z zakupami. Heh, dobre. - Zadowolony z żartu zapytał - A co ty właściwie porabiasz?
- Zakładam nowy kościół.
- Kościół Potwora Spagetti już któryś wymyślił, co tym razem?
- Odwołałem się do patriotyzmu, to będzie "Wielki Kościół Dobrej Diany". Elvisowy się przyjął, to taki może też da radę, tym bardziej, że siedziba ma być w Manchesterze, europejsko będzie. Bardzo się staram. A jak twoje radio w Polsce?
- Doskonale, przeżywa okres prosperity. Każdy sposób jest dobry, by odwrócić uwagę ludzi od Boga. Ale z tym cieciem to pojechałeś. Rozbawiłeś mnie. - Demon był w świetnym humorze. Kumpel kontynuował swoją myśl:
- No, bo wyobraź sobie sześcioskrzydłych dostojnych Serafów. - Opowiadał gestykulując rękami - Jedną parą skrzydeł zakrywają oblicze, drugą stopy, trzecia unosi je w powietrzu a w dłoniach dzierżą dumnie... brzozowe miotły. Dostojnie, nie? I stoją przed tronem Boga i śpiewają Wszechmocnemu: Gloooria! Ohyda i nuda - Wzdrygnął się na samo wspomnienie.
- Mniej kombinuj, więcej rób, bo się Zły wścieknie. Dobrze, że o nas nikt nie mówi "ciecie". Wolę być demonem, niż frajerem. Oni wolą być cieciami, niż demonami. Ich sprawa.
- Jasne, ja spadam, mam taką robótkę małą na oku. Kotki sprzedaję, hi hi hi, to znaczy niezupełnie ja...

* ~* ~*

W komisariacie policji na niewygodnym krześle siedziała duża kobieta z rozmazanym od łez makijażem. Była roztrzęsiona, oglądała swoje paznokcie. Policjant z wolna tracił cierpliwość.
- Proszę mi opowiedzieć, jak to się stało, że pani tam trafiła? - Bawił się długopisem i nie nawiązywał kontaktu wzrokowego.
- W markecie wisi kartka – Pociągnęła nosem – Że ktoś odda kotki w dobre ręce i ten adres właśnie, no to poszłam – Chlipała – Po kotka.
- Tak, i co dalej?
- Zapukałam i powiedziałam, że ja w sprawie kociąt, to on mnie wpuścił i dopiero potem zauważyłam te zakrwawione rękawy. Patrzę a tu głowa tej dziewczyny na podłodze. Zsikałam się ze strachu i pomodliłam o ratunek.
- I?
- On przeprosił za bałagan, zdenerwował się, i powiedział, że kotki się skończyły i odprowadził mnie do wyjścia. Wybiegłam z bloku i zadzwoniłam do was. To wszystko.
- Dlaczego on pani nie zabił? - Zastanawiał się głośno policjant przygryzając długopis.
- Nie wiem. Niech pan sam jego spyta.

 *~*~*

- Wyszedłeś dwa tygodnie temu i już powrót na stare śmieci, co?
- Tak wyszło – Facet nerwowo ogryzał paznokcie do krwi.
- Opowiesz jak było? W sumie wiemy wszystko, brakuje twojego zeznania i wracasz do domu za kratkami.
- Było jak zawsze. Pierwsza przyszła po kociaki. Kociaków nie było. Udusiłem szmatę i właśnie ją dzieliłem, gdy przyszła ta druga, taka fest. Zawsze taką chciałem – Rozmarzył się – Taki byłem szczęśliwy, że nie zauważyłem, kiedy wszedł ten chłop. Wielki był taki, że nie miałbym szans.
- Jaki chłop? Ona zeznała, że była sama. – Dopytywał gliniarz zaskoczony.
- Zwariowałeś! Gdyby była sama dawno bym ją podzielił. Stał za nią duży facet. Bardzo duży, nawet ogromny, jak koszykarz jakiś i jeszcze gapił się na mnie. Popsuł mi całą zabawę. Pieprzony przystojniacha.

*~*~*

- Twierdzi, że nie zabił pani z powodu bardzo postawnego mężczyzny, którego początkowo nie zauważył. Pani mówi, że była sama, coś tu nie gra.
- Byłam sama. Zauważyłby pan postawnego faceta, gdyby stał obok, prawda? A obok nikogo nie było, nawet nie znam nikogo takiego. Nie umiem tego wyjaśnić. A pan?
- Może Mieciowi na łeb padło. Normalny to on nie jest, aż żal, że wyszedł. Takich jak on nie powinni w ogóle wypuszczać. Cokolwiek widział, to uratowało pani życie. Niech się pani cieszy. Opatrzność panią chroni.
- To nie opatrzność panie władzo. O ochronę prosiłam Boga, nie fatum.
- Hm, więc Miecio widział Boga? – Zadrwił.
- Nie, na pewno nie. Ale on mógł posłać mi na pomoc anioła, prawda?
- Niech pani wierzy w co chce. Ja potrzebuję faktów do sprawy. Właściwie mam już wszystko. Jakby co, to się odezwę. Aha i proszę nie rozmawiać dziś z prasą. Ok?

*~*~*

- I jak sprzedaż kotków, kolo?
- Nijak, stary. Sprawa się rypła, facet znów siedzi. Zdążył tylko jedną babę oprawić. Druga wiedziała kogo ma prosić o pomoc i została wysłuchana w jednej chwili. Zaraz się pojawiło ogromne anielisko za babą i świr mi spękał. Ja też ulotniłem się od razu, bo z posłańcami nie ma co zadzierać. Strzec nikogo nie strzegą, ale gdzie zostaną posłani, tam murem stoją broniąc interesów swego szefa. Psy ogrodnika! A taki mi się fajny psychopatyczny, seryjny morderca trafił. Cholera. Strasznie szkoda. Wszystko popsuł, piękniś. Cieć jeden.

piątek, 28 października 2016

Tatuś

- Przestań się suczyć! - Krzyknął a jego głos odbił się echem po pustym przedpokoju.
- Nie wrzeszcz na mnie, tatuś, co? - Odpowiedziała spokojnie malując kreskę najpierw nad a potem pod powieką. – Poza tym, nie ma takiego słowa i ty o tym wiesz. Ponoć masz maturę. - Poprawiła lusterko.
- Już jest, a ty nie wyjdziesz z domu wyglądając jak szmata! - Pieklił się.
- Dobra. Jak chcesz, ale zdechniesz z głodu, tatuś. Opieka da ci na chlebuś i fajki? - Wydęła usta do lustra, i pociągnęła różową szminką po wargach. Nawet na niego nie spojrzała. Roztarła między wargami błyszcząca maź. - Poczekaj dzień dwa... - kciukiem i palcem wskazującym poprawiła kąciki. - ...najpierw światło ci odłączą, potem resztę a bez telewizora będziesz płakał jak dzieciak, długo nie wytrzymasz. To nałóg, jak chlanie... więc skoro sam nie masz roboty, nie zawracaj mi łaskawie dupy, tatuś, bo mi się rzygać chce, od tych twoich pieprzonych farmazonów. - Wciąż nie przerywała robienia makijażu. Coś tam rozcierała pędzelkiem na wystających kościach policzkowych. - Poza tym nie mówi się suczyć, tylko kurwić, a że ja tylko uczciwie pracuję, więc mnie z kimś pomyliłeś, bo nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.
- Stul pysk, gówniaro! - Nerwy miał napięte do granic możliwości – Nie pozwolę na to, żeby moja córka była dziwką!
- I co zrobisz? Zbijesz mnie? A może pójdziesz do pracy, co? Żałosny jesteś. Mało, że ci już nogi połamali? Teraz nawet na stróża cię nie przyjmą. Trzeba było nie kombinować, tatuś. Kradłeś, to ci kulasy poprzetrącali i ciesz się, że nie plecki. A tak, zanim matka wyjdzie... a to nieprędko nastąpi, ktoś cię musi karmić, nie? Tatuś? - W jej ustach to słowo brzmiało jak obelga, najgorsze wyzwisko, ale nie przestawała mówić. - To jak już pójdziesz do tej pracy, to mi na studia zarób. - Roześmiała się szyderczo a on postanowił spróbować inaczej. Wierzył, że ma na nią jakiś wpływ, starał się, złagodniał.
- Dziecko. - Zaczął spokojnie odpalając papierosa. - Przecież ty jesteś mądra dziewczyna, proszę, opamiętaj się. Nie możesz tak żyć.- Dopiero wtedy zaczęła na niego patrzeć. Sprawiała wrażenie takiej obcej, dorosłej i kompletnie zniesmaczonej.
- To, co ja mogę, to już nie twój zasmarkany interes, tatuś. I wiesz co?  Powiem ci, kiedy zacznę się kurwić, bo ja na tym zamierzam dobrze zarobić. Wystawię się na taką licytację, że hej. A potem zgarnę szmal i zostawię cię w tym chlewie... i masz rację, jestem mądra, dlatego  pójdę na studia i skończę sobie jakąś medycynę, i wiesz co? Będę sterylizować takich palantów jak ty. Zawodowo. Wtedy nie dostaniecie ode mnie z matką ani grosza. Więc żryj za moje, póki możesz, bo to co dobre szybko się kończy. - Bez emocji patrzyła jak mężczyzna płakał z bezsilności i wściekłości. Spojrzała na niego zdumiona i odezwała się z pogardą – I czego się mażesz jak baba? Myślisz, że ja chciałam mieć takie dzieciństwo? Ciągle ktoś siedzi, albo ty, albo stara. Wiecznie mordy zapite. Jeść nie ma co, ale chuj, piwko ważniejsze, nie? Tacy jak wy nie powinni się mnożyć. - Zapięła dokoła kostek bardzo wysokie sandałki, i wyszła do przedpokoju, poprawiła stanik przed lustrem i wróciła do pokoju po torebkę. Właśnie miał coś powiedzieć, ale położyła na ustach palec. Uśmiechnęła się tak jakoś lekko i radośnie, że przez myśl mu przeszło, że zaraz przeprosi, że to takie głupie żarty, babskie gadanie, ale po chwili zmarszczyła czoło jak jego stara, gdy mówił, że nie ma fajek ani na fajki. Taka była podobna do matki, tak samo młoda, jak ona, gdy ją poznał i poznawał tak skutecznie, aż zrobił jej bachora. - I wiesz co, tatuś? - Przerwała ciszę - Od teraz masz odwyk. Będziesz siedział w tym wózku jak w pudle sześć tygodni jak chirurg przykazał i nie dostaniesz ani jednej kropli piwa. A ja zadbam, żeby tu żaden twój koleś od wódki nie trafił. Taka mała zemsta, kumasz? Za te wszystkie dni, gdy nie miałam co jeść. Będziesz miał o czym rozmyślać. Ponoć życie jest na trzeźwo nie do zniesienia, matka tak mówiła, nim ją zamknęli. - Przez chwilę przyglądała mu sięz poczuciem tryumfu, widziała na twarzy ojca lęk i niepewność, hamował się, by nie wybuchnąć, ale wcale się tym nie przejęła. - Myślisz, że czemu wyszedłeś ze szpitala o szóstej rano? Czemu cię tu taryfą przywiozłam i zapłaciłam za wtachanie na piętro? Nie wiesz? Bo pijaki śpią o tej porze. Nikt nie wie, że wróciłeś do domu, staruszku. Córeczka zadbała o wszystko. A jak sądzisz, po co zrobiłam to przemeblowanie? Już ci świta? Tak, żebyś wózkiem do okna nie dojechał i gości nie zaprosił. Ale jest jeszcze jedna niespodzianka. Zamek w drzwiach też wymieniłam, żeby ci się nie wydawało, że wyrzucisz komuś klucz przez okno, czy takie tam. Nawet nie wiesz jakie to ważne mieć w drzwiach zamek. Ja wiem. Ciągle tu ściągasz ohydnych meneli a ja śpię po koleżankach, żeby się o mnie w nocy nikt nie potknął i brzucha mi nie zrobił jak ty matce. Tym bardziej, że szanowna mamusia próbowała mnie już za wódę przehandlować, a potem na ulicę wysłać. Widzisz, serca dla ciebie i matki nie mam, tatuś. Wy dla mnie nie mieliście. To ja kręcę dupą przed oblesiami po nocach, żebyś ty miał co żreć. Ale to jedyne, co robię poniekąd dla ciebie. Nie pozwolę, żebyście dalej ciągnęli mnie na dno, tatuś. Mam piętnaście lat i dokładnie wiem jak chcę żyć. I ty niczego nie będziesz mi dyktował. Amen.
I wtedy nie wytrzymał, cisnął jej w głowę szklaną popielniczką. Dobrze wycelował, precyzyjnie, był trzeźwy prawie dobę i liczył na sukces. Tę małą wredną sukę należało zamknąć, żeby nie kłapała jadaczką. Chciał usłyszeć jedno, ostateczne, głuche uderzenie, zamiast tego szkło posypało się ze ściany na podłogę a jego dobił śmiech. Był zbyt powolny.
- Więcej nie próbuj, bo zdechniesz tu z głodu z moim trupem. – Wycedziła zimno - Widzisz, nieudaczniku, nawet zabić mnie nie potrafisz. I koniec fajek. Nie masz popielniczki, będziesz zdrów, rzucasz palenie frajerze. Już ja ci umilę tę nędzna egzystencję.


piątek, 7 października 2016

Modlitwy


"Albowiem jeden jest Bóg,

jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi,

człowiek, Chrystus Jezus"

1 list do Tymoteusza 2: 5


Było jej dobrze. Nowe miasteczko, nowa praca. Życie znów zaczęło się układać. Wszystko  jak należy. Tak dobrze było móc zacząć od nowa. Zadowolona rozejrzała się po sali.
Dziewczyny skończyły właśnie rozgrzewkę. Jeszcze trochę się porozciągają i będą mogły przejść do układów. Kasia miała właśnie włączać muzykę, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich elegancki, wysoki mężczyzna po czterdziestce.
- Pan po córkę? – Spytała zdziwiona – Dopiero się rozgrzałyśmy. Jest pan za wcześnie.
Nie odpowiedział. Podszedł do niej i stanął blisko. Za blisko – Pomyślała, czując jak pachnie.
- Raczewski - Przedstawił się podając jej dłoń. - Przepraszam, że panią nachodzę, ale przyjęło się w naszej małej społeczności, że czasem wyświadczamy sobie drobne przysługi. Przyszedłem prosić o pomoc. Jest mi niezręcznie, nawet bardzo, ale muszę. -  Nabrał powietrza i odrobinę ciszej, tak by nie być słyszanym przez uczennice, kontynuował - Od razu przejdę do rzeczy. Otóż mojemu bratu zmarło dziecko, niemowlę. Za pół godziny pogrzeb a nie ma kto zanieść trumny z kaplicy do grobu. Wiem, jak to brzmi, i że to nie pani sprawa, ale chciałem wypożyczyć od pani 4 dziewczęta, najlepiej o zbliżonym wzroście, chętnie starsze, gdyby pani była tak uprzejma... Chociaż na  godzinę.
- Yyy – Kaśka wyraźnie zaskoczona nie wiedziała co powiedzieć. Gdyby była dzieckiem, na pewno nie chciałaby z nim pójść. Udział w pogrzebie obcego niemowlęcia wydał jej się taki upiorny. jednak po chwili postanowiła wykrzesać z siebie trochę empatii. – No... ja nie wiem, bo… wie pan, ich rodzice płacą za te zajęcia. One tu maja tańczyć… no i ... czy one by chciały?
- Rozumiem. Moja droga - przekonywał -  małe społeczności mają dobrą pamięć i umieją się odwdzięczyć. Pani na pewno będzie potrzebować sponsorów na wyjazdy i na stroje, a my nie zapominamy przysług. Zawsze staramy się pomagać, sama pani rozumie, kiedyś to pani przyjdzie do nas… A mój brat i jego żona… oni tyle już przeszli.  Bardzo proszę – Powiedział jeszcze ciszej.
Kaśka zastygła. Nie wiedziała co mogłaby powiedzieć ale facet mówił dalej.
- No, oczywiście nie powinienem pani naciskać. To niegrzeczne. Przepraszam, pójdę już. To było niestosowne. Co za niezręczna sytuacja. Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani przeszkodzić w prowadzeniu zajęć, do widzenia. - I odwrócił się zmierzając do drzwi. Nie rozumiała, dlaczego tak łatwo się poddał.
- Zaraz! Proszę zaczekać! -  Klasnęła dwa razy skupiając uwagą uczennic na sobie – Dziewczyny! Trzeci rząd! Jesteście prawie tego samego wzrostu. Trzeba pomóc ludziom pochować dzidziusia. Wiem, że to smutne. Trzeba zamieść trumnę z kaplicy do grobu, zrobić to z powagą i wrócić. To nic przyjemnego, ale może ktoś chciałby pomóc. Nie podejmę decyzji za was. Ktoś pójdzie? Są jakieś chętne?
- Ja nie! - Wyrwała się pyskata Alka.
- Alka! Ty zawsze na nie! Zrobiłaś kiedyś coś dla kogoś?- Rzuciła się na nią pryszczata Zuzka.
- Tak, głównie dla siebie! Jak mnie matka zobaczy,  że się ciągam po mieście i mi obetnie kieszonkowe, to dasz mi na gazety? - Odgryzła się Alka.
- Dobra, spokój dziewczyny, Ala zostaje, a reszta?
- Ja nie mogę. - Tłumaczyła się Zuzka. – Chociaż bym chciała. Ojciec przyjedzie po mnie po zajęciach. Pogrzeb pewnie za pół godziny, jak potrwa z godzinę, nie zdążę wrócić.
- My pójdziemy. - Bliźniaczki podniosły ręce, były jednomyślne, nierozłączne i śliczne.
- I kto jeszcze? - Nikt nie odpowiedział – Może drugi rząd?
- Bez zgody rodziców nie pójdę - Odezwała się cicho Magda. – Nie mogę. Takie mamy zasady
- To bardzo rozsądne, chodzi o to, kto może. A czwarty rząd? – Nie odpuszczała.
- To może ja, w końcu harcerze powinni nieść pomoc, to ja tę trumnę poniosę. Hanka, chodź ze mną, drużynowa nas pochwali – Odezwała się nieśmiało Małgosia a Hania tylko przytaknęła. Kasia uśmiechnęła się do nich. Była dumna z postawy harcerek. Po chwili  zwróciła się  do faceta.
- Nie mogę panu zaproponować dziewczynek jednego wzrostu. Nie zmuszę ich.
- Nie szkodzi, bardzo pani uprzejma i dziewczęta też, obiecuję, że nie będziecie tego żałowały.
- Dobrze. Dziewczyny do szatni, czas leci, a reszta, proszę bardzo rozciągamy się jeszcze  5 minut  i włączam muzykę.
Mężczyzna stanął pod ścianą jakby odprężony. Wysłano go tu z trudną misją i udało się, pomyślała Kaśka rozciągając się razem ze swoją grupą. Była świetną trenerką, a teraz czuła się jeszcze porządnym człowiekiem. Zadowolona z dobrego uczynku uśmiechała się do swoich myśli, żałując jednocześnie martwego maleńkiego aniołka.
Dziewczyny przebrały się i wyszły w asyście eleganckiego pana, który szarmancko otworzył im drzwi. Po chwili do sali wpadła zdyszana Julka i głośno trzasnęła drzwiami.
- Przepraszam za spóźnienie, byłam u dentysty.
- Ok, rozbierz się i rozgrzej – Powiedziała Kasia myśląc, że mała łże, nie pierwszy raz z resztą. Przecież widziała, ją ostatnio ze sporo starszym chłopakiem.
Włączyła muzykę. Ruszały się rytmicznie wykonując coraz trudniejsze elementy. Hip-hop to nie walc, trzeba się bardzo napracować. Uparcie ćwiczyły nowe figury, chciały tańczyć street dance. Eksperymentowały, uczyły się, podglądały filmy. Ambitne dzieciaki. Dobrze się z nimi pracowało. Patrząc na ich postępy i wysiłek cieszyła się i czuła, że uwielbia swoją pracę, że znowu ma swoje miejsce na ziemi.
Julka dołączyła do grupy. Zamieniła kilka słów z Alką, wydęła usta i zaczęła tańczyć. Coś tam szeptały między sobą, ale rozstawiła je w dwóch różnych końcach sali, żeby sobie nie przeszkadzały. Do końca treningu miała z nimi spokój.
Po zajęciach Alka wybiegła z szatni i podeszła do trenerki. Była blada.
- Pani Kasiu, Jula mówi, że dziś nie było żadnego pogrzebu. Ona wie. To jej stary otwiera bramę cmentarza a brat jest organistą. Żadne dziecko nie umarło. Ona by wiedziała. Zawsze wie. - Patrzyła na trenerkę szeroko otwartymi oczami.  -  Minęło już półtora godziny...  Ona wie...
I zapadła cisza.

* * *
- Witaj Marysiu! – Kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się spokojnie i życzliwie.
- Och, Gabryś! Tak się cieszę. Dawno temu powiedziałabym: wejdź i spocznij – Zabrzmiało to jak doskonały żart rozumiany tylko przez nich. Nie przestawała się uśmiechać. Starzy przyjaciele uściskali się serdecznie. Spojrzała uważnie w piękną twarz rozmówcy. - Martwisz się? Wybacz, że pytam, ale wyglądasz na kompletnie zdruzgotanego. Stało się coś złego?
- Jak zawsze. – Westchnął i opuścił ręce. - Pamiętasz sprawę tych czterech dziewcząt porwanych do burdelu pod Dubajem?
- Tak. Policja nadal nie znalazła żadnych śladów, prawda? Wszyscy wciąż mają do szefa pretensję, że nic nie zrobił, a tak naprawdę nikt się do niego nie zwrócił w tej sprawie oficjalnym kanałem łączności.
- Właśnie. To było takie przygnębiające. Tłum modlił się o pomoc jak w próżnię. Wszyscy pytali, dlaczego to się stało. Zły się cieszył. Wiesz... oni do tej pory nie wiedzą, co dzieje się z tymi dziećmi.
- My wiemy, ale to przecież niczego nie zmienia, prawda?
- Tak... – Ponownie westchnął i zamilkł.
- Ale skoro przyszedłeś, to jest coś jeszcze, prawda? To z pewnością nie wszystko. – Dociekała. - przecież widzę.
- Niestety...wieści są złe. Nawet bardzo. Nawet nie wiem, Marysiu jak to ubrać w słowa…
- Mów. – Ponaglała go zaniepokojona -  Co tym razem?  Co jeszcze stało się złego?
- Ta trenerka. Ona... nie żyje.
- Jak to? Przecież była w psychiatryku. Leczono ją po załamaniu nerwowym. Czy ona… sama?
- Nie. Było już z nią lepiej. Wyszła nawet na przepustkę. Zbiry już czekały. Mieli ją tylko skopać. Zakopali na śmierć. Wynajęli ich rodzice bliźniaczek. Teraz sami nie mogą się otrząsnąć.
- Też nie prosiła o pomoc? – Zdziwiła się kobieta.
- Ależ prosiła. Oczywiście, że prosiła, tylko jak zwykle nie szefa.
- Znowu! Gdzie ci ludzie mają rozum?! Kogo tym razem?
- Zmartwisz się. Prosiła ciebie, Mario. Błagała. I jeszcze kilkoro innych od dawna martwych  ludzi. – Przygnębiona kobieta zakryła twarz dłońmi, była  tak bardzo smutna i rozczarowana,czuła, że gdyby mogło, jej serce pękłoby z żalu.
- Czy ja jestem Bogiem?  - Wyrzuciła z siebie gniewnie- Czy ja mam moc wysłuchiwania modlitwy? Czy je słyszę? Gabrielu, kiedy to się skończy?
- Nie wiem, Mario – Szepnął anioł poprawiając skrzydła. – Naprawdę tego nie wiem.

środa, 5 października 2016

potrzebuję rady



Wracam sobie w deszczu z Frankfurtu. Pruję z zawrotna prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i nawet nie zastanawiam się dlaczego. Leje, widoczność do bani, wycieraczki do wiadomo czego…  niemal lajcik.
Przed kolejną miejscowością zakręt. Patrząc przed siebie na łagodnym łuku obserwuję przyczynę tej szaleńczej prędkości. Jest nią autobus liniowy. Za nim wloką się dwie ciężarówki, osobówka, dwa busy, znów osobówka i ja. Wszystkie przede mną białe. Zmówili się, czy co? Wjeżdżamy karnie do wioski. Wszyscy w szyku, czterdzieści na liczniku i zwalniamy. Autobus wjechał w zatoczkę, otworzył i zamknął przednie drzwi i próbuje ponownie włączyć się do ruchu. Jego postój miał długość dwóch ciężarówek. Generalnie wiadomo, ma pierwszeństwo, tylko, że wszyscy udajemy, że o nim nie pamiętamy. Jadą oba busy, osobówka i ja, za mną jeszcze sznurek aut i nikt nie kwapi się by wpuścić go na szosę. Cieszymy się. Można pruć pięćdziesiąt. W sumie chamów, nie? Ale z drugiej strony, kto z was chciałby jechać kolejne piętnaście czy dwadzieścia kilometrów do następnego przystanku z absurdalną prędkością sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę za autobusem?
Ja nie znam nikogo takiego, wiem za to, że zaraz rozpoczyna się  zakaz wyprzedzania i brzmi to jak wyrok drogowy. Jakby na potwierdzenie moich obaw tuż za znakiem rozkoszując się dozwoloną prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę mijam jadący w przeciwnym kierunku traktor, taki olbrzymi a za nim kilka tirów, trzech kompletnie mokrych motocyklistów, na widok których zaczynam się zastanawiać nad ich zdrowiem psychicznym i widocznością, a potem cały sznur osobówek…
Nie da się ukryć, nie jest fajnie się wlec. Ale w takim deszczu jak dla mnie osiem dyszek to zdecydowanie górna granica… ale czemu tak się rozwodzę?  A, no tak. Do rzeczy. Polećcie mi dobrej jakości wycieraczki, bo ten marketowy szajs to tylko o dupę potłuc. Przy dużej przedniej szybie, jak moja wycieraczki pracują jak drzwi do obory, czyli  na obie strony. Gdy obora się zamyka widzę mgłę i nijak nie pasuje mi, by sparafrazować Albercika, który ’ciemność widział, ciemność’. Gdy obora się otwiera nadchodzi moment wizusu. Do tego gdy z naprzeciwka widać tira włączam wycieraczki na trzeci bieg i zastanawiam się w którym momencie polecą na boki i wybiją zęby jakimś szalonym motocyklistom.
Tak więc rozumiecie, dobre wycieraczki to podstawa, tylko, które są dobre? Naprawdę dobre. Potrzebuję dobrej rady. Podzielcie się wiedzą, proszę.