piątek, 22 listopada 2019

Kochanek pani Grawerskiej i ciąg dalszy.

Pamiętacie, jak zaczarował mnie "Pokurcz" Krysi Śmigielskiej? Z ogromną ogromną ciekawością sięgałam po kolejne książki tej autorki. Ja wiem, recenzję powinno się pisać dla każdej książki osobno, ale i tak będzie po mojemu.

Wczoraj w nocy skończyłam czytać historię Marty i Marcina. Opowiadają o nich dwie powieści. Pierwsza to "Kochanek pani Grawerskiej" a druga " Z twojej winy". Lubię cykle, ale część pierwsze skończyła się tak, że nie pragnęłam kontynuacji. Czułam pełnię, zastanawiałam się, co jeszcze można by dodać do tak stworzonej historii? A potem sięgnęłam po drugi tom i dopiero wtedy pojęłam zamysł autorki.
Ten cykl opowiada o kobiecie, którą można by określić wieloma niewybrednymi epitetami, bo bądź co bądź, Marta nie chce być grzeczną dziewczynką. Uwikłana w koszmarne małżeństwo z brutalem a jednocześnie człowiekiem wysoko postawionym cierpi i ma dość poniżania, przemocy, przedmiotowego traktowania. Nie chce być lalką z wystawy służącą do pokazywania jej kolesiom. Kiedy zaczyna się rozglądać, wpada w pułapkę i patrząc z boku można by powiedzieć, że jest ofiarą syndromu sztokholmskiego. Tylko, czy to jest prawda?
Inteligentna ale pozbawiona wykształcenia kobieta wcale nie chce kontynuować swojej koszmarnej egzystencji. Co zrobi? Jak to się potoczy?
Drugi tom nie tylko daje nam wgląd w machlojki wojewody Grawerskiego, ale i ujawnia przeszłość Marty. Metamorfoza dokonuje się niemal na naszych oczach i dziewczyna "do oglądania" staje się kasjerką w barze dla motocyklistów kiedy trzeba. Najważniejsze są jednak jej relacje ze świętym Marcinkiem, które pokazują ją prawdziwą, w mokrych butach i kurtce z lumpeksu, a jednak jeżdżącą autem swojego męża, bo coś jej się w końcu od niego należy.
Moimi ulubionymi postaciami tego cyklu są pasierb i Agata czyli pierwsza żona wojewody Grawerskiego, pobocznymi wątkami oczywiście Piła Tango w wykonaniu Band-yty (swoją drogą cudowna nazwa zespołu), i opowieść o wiatraku.
Całą historię, oba tomy przepięknie przemyślane i złożone w klarowną całość, by pokazać dojrzałą miłość osób, które są po przejściach i nic w ich życiu nie jest łatwe i proste, Krystyna Śmigielska zmontowała snując opowieść w sposób lekki i przyjemny.
Bardzo Wam polecam. Czytałam delektując się nią z przyjemnością.

środa, 11 września 2019

Jeszcze się kiedyś spotkamy - na pewno!



Nie czytam książek o wojnie.
Nie lubię i nigdy się nie zmuszam. Ale ta historia jest dwupłaszczyznowa, więc nie mogłam zapoznać się tylko z tą częścią, która dzieje się obecnie. I chociaż w nosie mam badania naukowców, którzy twierdzę, że nosimy w sobie historię naszych przodków i mogę się z tym twierdzeniem nie zgadzać, opowieść Magdaleny i tak mnie zaczarowała. Dlaczego? Bo to dobra powieść, historia splątana, niepozbawiona fantazji i bliska wszystkim, którzy nie maja za nic historii swojej rodziny.
Odrabiałam w weekend lekcje z córką. Historia: miała opisać losy kogoś ze swojej rodziny podczas wojny, obdzwoniłam kochane ciocie, pogadałam z cioteczna siostrą, odtworzyłyśmy co się dało z rodzinnych opowieści a nawet w starych dokumentach sprawdziłyśmy miejsca i daty. Nikt prócz Niki nie odrobił tego zadania. Było dodatkowe. Nikomu się nie chciało, nikogo to nie obchodziło, biedne dzieci. Ale zbierając dane uświadomiłam sobie, przez jaką górę wiedzy musiała przekopać się Magdalena Witkiewicz, by tak dobrze oddać tamtą rzeczywistość i chwała jej za to.
Historia Justyny uczy ważnej rzeczy:


Historia jej babci, która jak Penelopa czeka na swojego Odysa też daje do myślenia.
Zastanawiam się nad tym, bo ileż możemy czekać na miłość, na czyjś powrót, macierzyństwo czy zwykłe otwarcie oczu jak w przypadku Artura i Magdy? 
Każdy z nas sam decyduje ile czeka.
Nie będzie spojlerów. Witkiewicz zaskakuje i wymiata. W momencie, gdy myślisz, że wiesz wszytko, tak naprawdę wciąż wiesz niewiele. Wsłuchaj się, wczytaj, popłyń. Warto, baaardzo warto. 

czwartek, 4 kwietnia 2019

Zatłuc Suchocką młotkiem do kotletów.




Macie czasem ochotę zabić pisarza? 
Tak go lub ją z zamachu rąbnąć parę razy młotkiem do absolutnie niewegetariańskich kotletów? Powiem Wam, że od wczoraj pomstuję na Suchocką i jak ją dorwę, to ona dopiero zobaczy!
Czym mi podpadła? Jak to się stało, że ja, ostoja spokoju przeklinająca bardziej dla sportu niż emocji mam ochotę kogoś zamordować?
Na pewno wiecie, że w lutym wydawnictwo Initium wysłuchało szczerych i żarliwych modlitw wszystkich fanów „chłopców”, jak o swoich krwiożerczych, młodych i pięknych bohaterach mówi sama autorka i wydali drugi drugi tom cyklu „Dają ci wieczność” pt: „Twarzą w twarz”.
Czekaliśmy, czekaliśmy i w końcu pojawiła się jasna nieduża książeczka, niby niepozorna, a po otwarciu okładki pełna petard i fajerwerków. Co tym razem serwuje nam Agata? Smaczki, dużo smaczków. Poznamy dziewczyny. Nie sądziłam, że do nocnych łowców dołączą kobiety, przecież w pierwszym tomie są sami panowie a o nich ani słowa, ale dość spojlerów. No dobra, to jeszcze jeden: Lothar się zakocha! I dodam taki maleńki: kiedy usłyszycie „pieprzony odrzutowiec Armagnacka” będziecie mieć jednoznaczne skojarzenie. Możecie też liczyć na nowe szczegóły życiorysu Blanche Avoy, poznacie braci Favresów i przyjrzycie się, jak nocni łowcy radzą sobie w dwudziestym pierwszym wieku. Oczywiście będzie dużo doskonałej muzyki, pięknie podanej i wysublimowanej erotyki i wszystko to, co już znacie. A teraz wracając do petard. Pierwszy tom zostawił mnie z rozdartym sercem i otwartymi ustami. Drugi zamieszał w głowie tak bardzo, jak wiedźma w kotle. Po przeczytaniu ostatnich słów miałam ochotę na rytualne zabójstwo wykonane na krnąbrnej pisarce. 
Agata Suchocka przegina. Zaczniecie czekać na trzeci tom nim skończycie czytać drugi a ona jak zawsze pozostawi Wasze jaźnie w magicznym rozedrganiu. Tak się nie robi, pani pisarko! Ja stanowczo protestuję!
Jak żyć, moi mili? Jak żyć?

piątek, 8 marca 2019

Kto się wstydzi książek Magdy Skubisz? Skandal w Przemyślu.



Dlaczego w Przemyślu nienawidzą Magdy Skubisz?
Dlaczego osiem razy odmówiono jej stypendium twórczego miasta Przemyśla?
Dlaczego grono pedagogiczne z jej starego ogólniaka wystosowało obrażony list do wydawcy, a podczas rady miasta nadęta babka przez godzinę tłumaczyła, że Skubisz szkodzi miastu, bo własne gniazdo kala?
Pachnie skandalem?
Nic dziwnego. Ten skandal nadal trwa, ludzie których sylwetki nakreślono w "LO Story" nadal pracują w opisanym w czterotomowej powieści miejscu. Czytaliście?
Właśnie skończyłam.
Po kolei lecą: „LO story”, „Dżus &Dzin”, „Chauturnik” i „Master”. Opowiadają o czwórce przyjaciół: Ali, Łukaszu, Kasi i Zenku. Pisałam wcześniej o swoich uczuciach po przeczytaniu pierwszego tomu. Pochłonęłam wszystkie i wiecie co?
Wiem już, że opisy nauczycieli są wyjątkowo trafne, nic dziwnego, że szlag ich trafił. No bo pomyślcie: jesteście dyrektorem szkoły, zatrudniacie schizofreniczkę, która gnębi młodzież i ma urojenia. Robi to przez całą swoja karierę zawodową. I co? Nie wstyd Wam? Ona poniża uczniów, wy wiecie i macie to gdzieś… nieładnie. Nic dziwnego, że nawet kolejny dyrektor odmawiał wywiadów i zieleniał na wiadomość, że ta jego odmowa została skrzętnie odnotowana.
Patologia tej cudnej uczelni sięgała daleko i głęboko. Wejdźcie na stronę autorki i zobaczcie jaką wiadomość otrzymała od wychowawcy swojej klasy. Milusio, co? A przecież nawet absurdalne notatki dyktowane przez polonistkę są prawdziwymi cytatami.
Nadal nie macie ochoty na ten cykl?
Jest mocny i szczery. Pełen ukraińskich mafiozów i chlupoczący od przemycanego bimbru, żółwi i kałachów. Pijacki i młodzieżowy, a jednak mówi o niezwykłej przyjaźni, która jest wiele warta. I wiecie co? Gdyby tak lekko czytało się lektury dla młodzieży, mielibyśmy w szkolnych bibliotekach pełne czytelnie.
A teraz Wam powiem, co zrobię jutro. Będzie sobota. Biblioteka krótko, ale jest jednak otwarta. Zawiozę tam wszystkie cztery tomy i zostawię dla innych czytelników, bo warto. Sięgnijcie po ten cykl. Magda Skubisz cofnie Was w czasy liceum, pobudzi wspomnienia i sprawi, że poczujecie czym jest prawdziwa przyjaźń, taka realna, namacalna, zdolna do poświęceń. Powodująca, że nawet bardzo młodzi ludzie są gotowi na wiele, by ocalić życie swoim przyjaciołom.

sobota, 2 marca 2019

"Jak w szkole? Dzięki, do dupy" - czyli co słychać w "LO story".




Macie w chacie nastolatków? A może doskonale pamiętacie ten stan serca i umysłu, gdy człowiekowi wydaje się, że nie tylko jest nieśmiertelny ale i cały świat leży mu u stóp? Przypomnijcie sobie. Może to wcale nie było tak dawno temu…
„- Jak w szkole?
- Dziękuję, do dupy.”
Jak często mieliście ochotę powiedzieć właśnie to?
Dziś czuję, jakby to było wczoraj. Dałam się uprowadzić. Nie było broni ani facetów w kominiarkach, a jednak zostałam porwana przez własne wspomnienie uwolnione za sprawą Magdy Skubisz i pierwszej z czterech części jej powieści. Zanurzyłam się w „LO story” i popłynęłam jak to ja, jak zawsze, pod prąd.
Co takiego jest w książce Magdy, że warto po nią sięgnąć?
Klimat, moc wspomnień, silna potrzeba identyfikacji i genialny, mocny jak dobra wódka przekaz, że choć troszkę się starzejemy i latka nam lecą, szkoła wcale się nie zmienia. Licealiści wciąż uczeni systemem pruskim przez ludzi najróżniejszej maści, umierają z nudów tak samo, jak to się działo, gdy trafiłam do ogólniaka w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym. Tak samo jak wówczas w LO jest kosmiczny burdel i wszędzie pałętają się świry. Bohaterowie tego cyklu chlają, palą i w nosie maja naukę, zupełnie jak ja, bo wiecie ogólniak położony nad jeziorem zobowiązuje do wagarów. 
Czytam opisy postaci i widzę, jak ci ludzie są bardzo autentyczni, widzę dialogi i nie ma ściemy, bo gdy dociera do mózgu tekst: „jak jesteś spięta, puszczasz straszne bąki” autentyzm poraża i powoduje radosny rechot.
Ale nie tylko opis młodzieży jest realistyczny i wartościowy. Magda Skubisz pokazała nam też pięknie przeciętne polskie grono pedagogiczne. To bezkształtna masę ciemniaków z tytułem magistra i bez pasji, banda stereotypiarzy, plotkarek i hipokrytów. Kiedy czytałam jak polonistka gorszy się urealnioną analizą wiersza „Judasz”, biorącym pod uwagę nie samego biblijnego zdrajcę, ale fakt, że najlepszy przyjaciel Kasprowicza pukał mu żonę… tia. Wciąż hodujemy idealnych, bezbarwnych wieszczów, to takie nuuudne, a przecież to byli ludzie z krwi i kości. 
Moja córka jest w siódmej klasie. Na klasówce z wiedzy o Mickiewiczu napisała, że wie o nim, że był w sekcie politycznej i żył w trójkącie. Dzielił się swoją żoną z guru tej sekty – właśnie to zapamiętała z całej biografii cudownego wieszcza. Cóż, widać tylko to było zajmujące. Mózg prędko zapamiętuje jedynie rzeczy ciekawe i jakoś tylko nauczyciele nadal o tym nie wiedzą.
Ja wiem. Nauczyciele mają trudną pracę, przeładowany program, lichą płacę i durną szefową jako minister od edukacji, ale czy to powinno tłumaczyć fakt, że zdolnych wykorzystują jako drabinę kariery naukowej, a resztę traktują jak debili? Pewnie nie powinno i autorka, też nauczyciel nie unika tego tematu. Oni zwyczajnie i po prostu mają uczniów w głębokim poważaniu. To żadna tajemnica.
Co jeszcze ujęło mnie w książce LO story?
„Stada wypolerowanych gawronów” na pierwszej stronie, normalnie zawiesiłam się po tym zdaniu. Jest niezwykłe. Co do reszty piękna: obraz Beksińskiego w mieszkaniu Olinka, kominek, nawet fajka i muzyka: Możdżer i Nora Jones przebijające przez ordynarne „Majteczki w kropeczki” z knajpy Pod Łosiem.
I wiecie co, to pierwsza książka w moim życiu po przeczytaniu której poczułem niechęć do małych dzieci, straszną, taką, że nie ogarniam.
Luśka, Ryba, Burak i Master to paczka do której mogłabym pasować. Każdy, kto choć trochę szumiał w ogólniaku poczuje to samo, i uwierzcie, będziecie chcieli więcej. Ja jutro sięgam po kolejny tom, podobno starzy Ryby pójdą siedzieć za przemyt dragów. I bardzo jestem ciekawa jak Luśka poradzi sobie emocjonalnie w miłosnym trójkącie. Wy też? Jakoś mnie to nie dziwi. Skubisz jest jak lotne piaski. Wciąga. Strzeżcie się . Znów poczujecie się młodzi.

niedziela, 17 lutego 2019

Jagna Rolska - wschodząca gwiazda i jej debiut.



  To, co najbardziej lubię w fantastyce to możliwość wykreowania kompletnie nowego uniwersum. Nie jestem na bieżąco z tym gatunkiem literackim, przyznaję, że sięgam po fantastykę rzadko, bo niewprawiony pisarz często jest w swym świecie niekonsekwentny a to mnie mierzi i zniechęca. Doskonale ujęła to w niedawnym felietonie Iwona Banach i naprawdę trudno się z nią nie zgodzić. Bywa jednak, że żelazna konsekwencja autora i jego pomysł na książkę po prostu zaczarują mnie tak, jak wczorajszej nocy Jagna Rolska, która to, artycha, nie pozwoliła mi pójść spać, nim nie dokończę jej książki, a na koniec i tak zostawiła mnie z myślą, że na pewno ma już w głowie poukładany kolejny tom, bo to po prostu nie może się tak skończyć.
   O czym pisze Jagna? Zacznę od tego, że wcześniej udało mi się przeczytać kilka stworzonych przez niż opowiadań, które można było znaleźć w czasopiśmie SFFH i na stronie Świeżo napisane. Wyobraźnia tej pani przekracza wszelkie ludzkie pojęcie i nie da się ukryć, że czymkolwiek Was zaskoczy, to po chwili wymyśli coś jeszcze ciekawszego. No bo powiedzcie, jak wpaść na pomysł, by opowiedzieć świat z punktu widzenia faceta zamienionego w rybkę akwariową? Ale to nie w książce, która zabrała mi sen.
   Jagna wydała właśnie „SeeIT”. Opowieść jest to fantastyczna nie tylko dlatego, że gatunek to fantastyka. Książka zawiera niezwykle ciekawą wizję przyszłości i wiecie co, nasunęły mi się dwa rewelacyjne skojarzenia. Pierwsze – wizja wychowywania dzieci w SeIT. Gdyby mnie ktoś zapytał o nawiązania, zupełnie nie zgodziłabym się z tylną okładką, odesłałabym go do mojego ulubionego utworu Aldousa Huxleya pt.: „Nowy wspaniały świat”, choć wizja Jagny jest o tyle bardziej realistyczna, co i tragiczna emocjonalnie. W obu książkach dzieci są wychowywane przez instytucje, ale u Rolskiej dochodzi element cierpienia rodziców, którego u Huxleya nie spotkamy, w końcu jego świat jest pozbawiony uczuć i emocji. Drugim podobieństwem w literaturze, choć dalekim byłby wirus, a o którym jest mowa w „Zamieci” Neala Stephensona, niezwykłej powieści pełnej sumeryjskich mitów. Różnic jest jednak tak wiele, że obu wirusów – SeeIT – który ma szanse uwolnić świat od niewiedzy i spowodować wyzwolenie ludzi i Zamieci, która unieszkodliwia wszystkich informatyków, nie da się porównać, a jedynie szukać dalekich podobieństw.
   Mogłabym jak w tradycyjnych recenzjach napisać Wam, co myślę o postaciach, czy dają się lubić i jakie miałam emocje w związku z nimi, czy rozwojem akcji, ale nie jestem recenzentem i moje opinie są wybitnie subiektywne.
Jestem autorem i z mojego punktu widzenia jest tak: język prosty, piękny i realistyczny. Fabuła wciągająca od pierwszej strony. Bohaterowie pozornie do bólu zwyczajni, a przecież Skorpiony dążą do niemożliwego przewrotu w totalitarnym świecie. Oczywiście zwykli są wszyscy prócz Allie – lubię i podziwiam motywy z genialnym dzieckiem, ten jest utkany z takich słów, nici i świetlistych strun, że ...eh, przekonajcie się sami. Historia opowiadana w powieści dopracowana jest co do szczegółu a świat opisany z budzącymi fascynację detalami. Ludzki interfejs, kamery wszędzie, momentalny przesył danych, wykorzystanie instytucji państwo do własnych celów szefa i wszechobecna obowiązkowa holowizja, która chodzi z bohaterami nawet do wucetu, a także kilka innych pomysłów wydają się tak bliskie realnego wprowadzenia w codziennym życiu. 
   Warto zarwać noc dla tej książki. Czas poświęcony na SeeIT jest czasem odprężenia, ale nie tylko. Pozwala nam też zastanowić się, dokąd zmierza nasz świat i jak daleko są zdolni posunąć się ludzie, jak bardzo mogą upodlić drugiego człowieka po to, by utrzymać się u władzy i jakie piekło stworzyć, gdy uznają, że jest nas tu po prostu zbyt wielu.
   Cóż mogę dodać? Ta bądź co bądź debiutantka jest od wczoraj moją idolką, gdy chodzi o fantastykę na polskim rynku wydawniczym.

niedziela, 16 września 2018

"Matka cię zabije - cały rozdział


* * *
Po obiedzie poszli, na huśtawki i na spacer. Porównywał to, co pamiętał ze spędzonego tu dzieciństwa ze stanem obecnym. Piękny ryneczek, ozdobiony fontanną, odnowione kamienice, wbudowane w architekturę miasteczka nowe budynki w centrum. Nagle przestało wydawać mu się takie samo jak każde inne. Było to zadbane miejsce z kwiatkami na klombach i wieloma pięknymi parkami. Jolka żałowała, że trawa w parku za Strażą Pożarną już nie wydawała się już niebieska od kobierców wiosennych kwiatów. Opowiadała, jak na początku kwietnia cały trawnik ginie po błękitem cebulic, potem niebieski kolor znika i zastępuje go intensywna żółć a na końcu już w maju w wysokiej trawie jak połacie srebra błyszczą kępy niezapominajek. Opowiadała jak wkrótce po skoszeniu trawy w czerwcu zakwitają tu lipy i cały park napełnia się słodkim i ciężkim zapachem lata i jak lubią tu z synem jesienią podrzucać do góry suche kolorowe liście i brodzić w nich i szeleścić. Mirek uczył się dziecka. Łapał chłopca zjeżdżającego ze ślizgawki na małym pięknym placu zabaw umiejscowionym w bezpiecznym parku. Trzymał w dłoni małą rączkę, karmił kaczki pływające po Postomii, rzeczce, wzdłuż której wiła się piękna promenada, uśmiechał się biegał, udawał, że pakuje na siłowni pod chmurką, świetnie się bawił. Przeżywał cudowne emocje i nawet zupełnie zapomniał o kacu. Pozwolił zrobić sobie milion zdjęć, których nie znosił. Kupował lody, śpiewał, żył. Radość wypełniała mu serce. Nigdy nie był tak szczęśliwy i skołowany jednocześnie. Czuł, jakby miał jakieś inne życie. Gdy kładł synka spać i dostał całusa na dobranoc wiedział już, że to dotychczasowe legło w gruzach cicho i bez niepotrzebnych ruin, że musi wszystko wybudować od nowa i tego właśnie chce. Miał potrzebę zmian i wiedział, że trzeba ich dokonać, nie wiedział jeszcze jak, ale był przekonany, że były mu potrzebne. I cieszył się, że lubi to miasteczko.
Wieczorem długo czekał. Oparł twarz o dłonie. Wciąż się krzątała, szykowała małemu ubranie na rano do przedszkola, pastowała buciki, nastawiała wodę a on tracił cierpliwość obracając w dłoniach pusty kubek po herbacie, przecież musiał z nią już pomówić. W końcu, jak on przed laty, postawiła na stole talerz kanapek na zakąskę, dwa kieliszki i butelkę wódki.
- Tylko nie próbuj zrzucić wszystkiego na alkohol – zażartował i wymienili nieśmiałe uśmiechy. Polała i usiadła.
- Twoje zdrowie – podniosła do góry kieliszek, patrzył jak się krzywi.
- I twoje - opróżnił kieliszek a ona od razu nalała po drugim – nie pędź tak, mamy całą noc na gadanie. Dość tej wymiany uprzejmości. I staraj się mówić składnie, to może cię nie zabiję do rana. Nawet nie wiesz, nie umiesz sobie wyobrazić tego, jak ja cię teraz nienawidzę - patrzył jej prosto w twarz - i w pełni odpowiadam za to co mówię. Nienawidzę cię, ale urodziłaś mi synka. I to jest cud. A teraz ja się zamykam, a ty gadasz, Jolka, składnie i od początku, jak na spowiedzi. No nawijaj, mała.
- Twoja matka będzie tu jutro.
- Powiedz mi coś nowego. Też mi rewelacja, jakbym się nie domyślił. W sumie, nie sądziłem, że aż tyle wytrzyma. Wyłączyłem komórkę i zostawiłem w schowku w aucie a ona i Synek wariują z ciekawości, którą nazywają niepokojem.
- Synek?
- No. Matka od dziecka woła na niego Synek, a na mnie Synuś, gdy jest wściekła. Ale nie o niej gadamy. Do rzeczy Jolka.
- Julka.
- Co?
- Nikt prócz was nie mówi mi Jolka. Ojciec wołał Julka i tak zostało, zmieniłam sobie po osiemnastce. Jula, nie Jola.
- Wybacz, mała. Widzę cię drugi raz na oczy, mogłem się przecież pomylić, nie? - drwił z niej – Gadaj. No, do rzeczy, bo cię moja matka przesłucha, a ona nie ma poczucia humoru. Od rana podejrzewa, że jest babcią i zapewne jest sfrustrowana, bo nie wie, co wypada kupić w prezencie czterolatkowi, a to dopiero jest dylemat!
- Ty się tym bawisz? Śmieszy cię to?
- Mam płakać? Płakałem. Teraz się cieszę. Zrób coś, żebym cię nie nienawidził, co?
- Mirek, ja… przepraszam –jakoś nie uwierzył w jej skruchę.
- Powiedziałem, od początku.
- Dobrze – wlała w siebie kolejną kolejkę – już dobrze. – zawiesiła się jeszcze na chwilę a potem wolno zaczęła opowiadać. - Gdy moja matka wychodziła za ojca była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Zawsze kupował u niej bułki, wiesz? Co rano od lat. Tak jakoś wyszło. Bardzo się kochali. On był najlepszym ojcem na świecie. A nie było łatwo. Byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem, taką wystraszoną dziewczynką, a on dał mi nazwisko, siłę i charakter. – oparła łokcie na stole i patrzyła na niego mówiąc. - Nie wiedział, jak się zająć dziewczynką, ale i tak robił co mógł. Gdy nie miał roboty, albo po godzinach remontowaliśmy stary motor. Naszą Peny. To był czad, nagle pokochałam stare motocykle. Potem uczył mnie jeździć po okolicznych wybojach. Gdyby nie on, nigdy nie wyszłabym z cienia. Przychodziłam do szkoły ze smarem za paznokciami, więc chłopcy zawsze mieli dla mnie respekt. Byłam mechanikiem. Oni jeździli rowerami, ja sama ciężką Panionią TL po wąwozach, leśnych ścieżkach rowerowych w lasach i dookoła jeziora. Pamiętasz ile tu możliwości, nie? Teraz młodzi szaleją na quadach, ale to było przecież dawno temu. Miałam jakieś piętnaście lat i pasję, a to pomaga nie być zbuntowaną nastolatką. Nie miałam wielu przyjaciół. Za to miałam świetnych starych.
Matka, wiesz… ona nie mogła mieć więcej dzieci, on wiedział. Trochę żałował, że nie będzie miał syna, ale nigdy jej nie ubliżył, nie odezwał się źle, nie skrytykował, ani nie chodził na boki. Bardzo ją kochał i wtedy ona umarła. Polej, co? To był bardzo rozległy udar mózgu, trup na miejscu. Zostaliśmy we dwoje i wtedy on zaczął się zamartwiać, głównie o mnie, o moja przyszłość. – Mirek sięgnął po butelkę i nalał do kieliszków kolejkę - Wiedzieliśmy oboje, że ekonomik to kanał, ale nie miałam pojęcia, co chcę robić. Wiesz, ogólniak to taki sam fatalny wybór, po nim to w ogóle nie masz nic, bez wykształcenia i zawodu, takie tam... Wtedy ojciec zadecydował, że trzeba wyremontować dom. Nie wiem, skąd miał na to kasę i siły. Na strychu zrobiliśmy osobne mieszkanie. Na wynajem. W razie czego, żebym miała z czego żyć. Zawsze o wszystko dbał. Zaraz po siedemnastych urodzinach kazał mi zrobić prawko. Wypiliśmy nawet po dwa piwa, jak nigdy. Dostałam Panonię, moją Peny wtedy już na papierze na własność. Uwielbiam ją, choć czasem nie mam już siły przy niej grzebać, a oryginalne części są takie drogie.
Któregoś dnia poszłam zanieść mu obiad do warsztatu i znalazłam go zimnego, na podłodze. Nie zjadł nawet śniadania. Poczułam wtedy, że jestem sama. Zupełnie sama na świecie. Że nikt mnie już nie kocha i nikogo nie obchodzę. I wtedy pojawiłeś się ty. A wraz z tobą myśl, że mój ojciec powinien mieć wnuka. Krew z krwi. Kogoś kto będzie mnie kochał, i kogo ja będę kochać inie będę taka … ostatecznie sama. Potrzebowałam tego dziecka, żeby żyć. Żeby nie chcieć umrzeć. Żeby walczyć. – opuściła głowę i po chwili znów na niego patrzyła - Czułeś się kiedyś zupełnie sam? Ja wtedy bardzo. Nie myślałam o tobie ani przez chwilę, liczyłam się tylko ja. Najpierw nie miałam odwagi, wódka pomogła. Wiedziałam, że to pierwsza i ostatnia próba, że nazajutrz wyjedziesz. Potem martwiłam się, że się obudzisz, że jestem niezgrabna, wstaniesz i będziesz chciał się zabezpieczyć. – wypiła wódkę a on zaraz po niej.
- Hehe. Ty też zabierasz ze sobą gumki, gdy jedziesz na pogrzeb? Nadal chcę cię zatłuc, najchętniej wałkiem do ciasta. Polej. Jutro będziesz zdychać, zobaczysz – ostrzegał - Stryjek to był fajny gość, pamiętam… Jeździł motorem jak szatan. Matka zawsze mówiła, że nas pozabija. Nasz ojciec miał wypadek na motorze, śmiertelny wypadek. A on, luz. Wiesz, kiedyś z Markiem rozwaliliśmy mu motocykl. Spadł nam ze skarpy, wy tu mówicie wpadł do wąwozu, no w każdym razie trudno go było wytaskać. Ze dwie godziny go targaliśmy. Byliśmy wykończeni jakbyśmy wleźli na Himalaje. Wiesz co stryj wtedy powiedział? Powiedział: "Boże, tylko nie mówcie matce! Matka mnie zabije!", i tak zostało, że jak coś - to matka cię zabije. Lubiłem to wygwizdowo, gdzie mieszkał.
- Ja też, ale kupił mamie dom i pokochałam go. Mam gdzie mieszkać, mam dochód z mieszkania i warsztat pracy na miejscu.
- Jesteś mechaniorem? Nie gadaj?
- Nie, skąd, nie będę facetom odbierać chleba – sięgnęła po kanapkę.
- To co robisz?
- A to zależy, kto pyta – uśmiechnęła się i dodała konspiracyjnie – wiesz, skarbówka i takie tam brednie. Jestem zdunem, po trosze, oficjalnie.
- Boże, a co to jest? – naprawdę nie miał pojęcia o czym ona mówi.
- Heh, chłopczyk z bloków, co? - zażartowała, skrzywił się - Zdun stawia piece kaflowe, ja w życiu nie postawiłam pieca.
- Jej, nie wiem co powiedzieć, to co robisz?
- Dobra, uprawiam sztukę użytkową. Jestem no... powiedzmy: artystką, rzeźbię w glinie, wyrabiam ręcznie robione kafle do produkcji pieców.
- Da się w tego żyć?
- W BIK-u mnie nie ma. Teraz jest moda na piece i kominki. Gdy na coś jest moda rośnie zapotrzebowanie na oryginalność. Wtedy pojawiają się ludzie, którzy wykładają dużą kasę, by mieć kominek, albo piec taki, jakiego nie maja sąsiedzi i znajomi. To coś innego niż taśmowa robota. Właśnie wypalam komplet kafli w motywy morskie, wiesz, rozgwiazdy ryby wodorosty i syreny. Długo stygną, ale jutro wieczorem, jeśli jeszcze tu będziesz możesz je zobaczyć.
- Sugerujesz, że powinienem spadać? – zapytał z bezczelną miną.
- Raczej, że cię mama jutro zabierze do domu – odgryzła się bez cienia wahania.
- Pyskata jesteś, młoda. Skąd pomysł, że posłucham mamy? No i do czyjego domu? Ja nie mieszkam z matką, mam klitkę w bloku, i tydzień urlopu. Mamusia mi dała. – rozparł się o krzesło - Pracodawca ma prawo wysłać mnie na przymusowy urlop kiedy mu się spodoba, wiesz? - znowu uniósł brwi, znała ten gest, jej synek robił dokładnie tak samo. Nalała po ostatniej kolejce. Była już nieźle wstawiona, wypili i postanowiła pójść spać.
- Słuchaj Mirek, w kanapie jest koc i jakieś poduszki, obsłuż się, co? Ja raczej mam dość. Nigdy nie piję wódki. To mój drugi raz i na pewno powinnam już iść spać.
- Chcesz powiedzieć, że od poprzedniego razu nie piłaś wódki?
- Wódki? Nie, ja nie piłam żadnego mocnego alkoholu, nie uprawiałam seksu i nie miałam kaca, a jutro będę go miała. Ble, ale mi źle, fu.
- Seksu też nie? – wlepił w nią zdziwione spojrzenie.
- No, bo wtedy tak jakoś wyszło wszystko pierwszy raz, na hura. Ojej. - Zakryła ręką usta i ruszyła do łazienki. Poszedł za nią i stanął pod drzwiami.
- No super - mruknął raczej do siebie. - Żyjesz?!
- Aha – jęknęła.
- To rzygaj i wyłaź, pomówimy o reszcie rewelacji - gdy w końcu wyszła blada oświadczyła, że idzie spać.
- Nigdzie nie idziesz. Żadne spać. Chcesz mi powiedzieć, że ty wtedy, że to pierwszy i ostatni raz?
- No - posadził za stołem mocno zataczającą się Julkę, która dłonią zasłaniała usta.
- I że uwiodła mnie we śnie pijana cnotka? – nie wiedział, czy wściec się, czy śmiać.
- Ponoć nieźle się bawiłeś i nie składałeś reklamacji – odgryzła się.
- Jakie to romantyczne! Kurwa, no nieźle. Zabawiłaś się moim kosztem, tak? - był wściekły.
- Oj daj żyć, myślisz, że nie wiem, co ci zrobiłam? Przeprosiłam już. - Wytarła załzawione oczy - Nie myślałam o tobie, nie miałabym odwagi zrobić niczego takiego, ale ta wódka, Mirek, no...
- Gadaj! 
-Co chcesz jeszcze usłyszeć, że mi przykro? Tak przykro i niedobrze. Pozwól mi spać.
- Jak cię wyspowiadam. Na trzeźwo nic mi nie powiesz. To jak było?
- No co? Nie oglądałeś pornosów w gimnazjum? Ja widziałam dwa. Ohyda. Wiesz, jak się tampon zmieścił, to i penis powinien, nie? Tak mi się przynajmniej wydawało… A faceci za dużo myślą o krwawej jatce podczas defloracji - coraz bardziej gubiła się w słowach - Nie, nie było fajnie. Nie miało być fajnie. Miało być. A potem przyszło rano. Człowieku, myślałam, że jesteś bogiem. Już wiem o co to całe "halo". Seks jest super. Zadowolony? Mogę iść spać?
- Idź. I nie przyłaź tu! Bank spermy zamknięty! I dalej cię nienawidzę! A matka zabije nas oboje!
I chodź było już bardzo późno poszedł poszukać sobie stacji paliw, by kupić piwo. Na Orlen miał dość daleko, by przewietrzyć się i pomyśleć. Wrócił, przyniósł telefon z auta, włączył go i zadzwonił do brata.
- Synek, nie śpij.
- Nie śpię. Czekałem. Matka cię zabije. Ze sto razy dzwoniła. Nawijaj.
- On jest boski! Słuchaj, mój synek jest cudowny. Sam zobaczysz. Weźmiesz mi jutro parę rzeczy, jak będziecie jechać?
- Wszystko prócz akwarium. A ona?
- Wiedźma? Jest szalona. Była głupim, bardzo samotnym i pogubionym dzieciakiem. Pewnie jutro zatłukę ją żelazkiem. Dziś strasznie jej nienawidzę. Brat?
- Co jest?
- Zdarzyło ci się kiedyś obudzić tak z piętnaście sekund przed orgazmem i mieć nad sobą siedemnastoletnią "właśnie-nie-dziewicę"? – zostawił Markowi czas na odpowiedź.
- O fuck! Brat! Osz, kuźwa! Młoda serio cię uwiodła! A matka myślała, że ona jej kłamie by cię kryć.
- Ona raczej nie umie kłamać. I nawet nie próbuje. Ale i tak jej nienawidzę. Do rana, brat. Śpij już. - i się rozłączył.