piątek, 10 lutego 2017

Szatański plan

Jak co wieczór sprzątała bar. Dziś kończyła wcześniej. Wszyscy bywalcy wiedzieli, że w niedzielę jest otwarte tylko do dwudziestej. Zdjęła obrusy, umyła stoły i założyła świeże serwety, tym razem w odcieniu miodu. Lubiła je. Wiedziała, że musi jeszcze pamiętać, by przed wyjściem nastawić pralkę upchaną w kącie na zapleczu. Wytarła bar, wypolerowała kufle, miała czas, od pół godziny nie było już nikogo. Za pięć minut miała zamknąć, ale czuła jak gęstniejące oczekiwanie wypełnia ją od stóp, po koniuszki natapirowanej fryzury. Nawet przed sobą sama udawała, że nie dzieje się nic. Dojrzała kobieta, żona i matka nie powinna mieć takich myśli. Grzesznych, ekstatycznych, gęstych od westchnień i upojenia. Jeszcze wypolerowała ostatnie lampki i zawiesiła je do góry dnem nad barem, zamiotła podłogę, zgasiła górne światło. Mogła już zrobić raport dzienny, wydrukować zbiorczy paragon i wpiąć go do zeszytu, w końcu brakowało już tylko minuty, potem umyć podłogę i wychodząc postawić mop przy drzwiach, by jej sobie nie zadeptać.
Dwudziesta minęła, a ona jakby wyszukując sobie zajęcia nie zamykała. Patrzyła na zegar nad drzwiami. Czekała. W końcu, zrezygnowana, wzięła klucz do ręki i ruszyła zamknąć, nim zacznie myć podłogę.
Jej ręka położona na klamce, klucz wsunięty w zamek i obraz mężczyzny za drzwiami zaistniały w tej samej chwili. Czy to nie na niego czekała? Przecież się spóźnił. Umysł podpowiadał, że właśnie jest już zamknięte i powinna myśleć o domu, ale dłoń nie przekręciła klucza w zamku. Zdradziecko nacisnęła klamkę i wpuściła przybysza.
- Zamykam już. – Niby warknęła, ale wewnątrz cieszyła się, że przyszedł. Oparła ręce pod boki i wypięła niewielką pierś. Cieszyła się jak dziecko. Wiedziała, że się pojawi. W końcu bywał tu już tydzień, zawsze pięć minut przed zamknięciem. Jak stały adorator, niemal kochanek. Sama mu wczoraj przypominała, że w niedzielę zamyka o dwudziestej, nim wychodząc pocałował wnętrze jej dłoni. Śniła potem o nic całą noc.
- Wiem. Inaczej by mnie tu nie było. Miałaś zamknąć cztery minuty temu. Czyżbyś czekała? – Patrzył na nią tak, jakby była jedyna na świecie, z zachwytem i uwielbieniem, znów czuła się jak szalona napalona nastolatka, która wie, że zaraz zostanie dokładnie zerżnięta, jak deska na traku. Rany, nikt od lat nie wzbudzał w niej takich emocji.
- Zdarzało mi się zamykać później. Co podać? – Zapytała i ruszyła w kierunku baru wiedząc, że on jest dokładnie krok za nią i to nie dlatego, że chce obrobić kasę.
- Siebie na barze. Zgaś światło. – Przylgnął do jej pleców.  – Ile razy fantazjowałaś o seksie na tym blacie? – Wodził cudownymi dłońmi pod same piersi, jakby nie chcąc ich jeszcze zmiażdżyć w uścisku -  Przecież wiesz po co tu jestem.  – Odgięła do tyłu głowę i oparła ją o jego tors dając mu milczące pozwolenie. Tak bardzo tego pragnęła. Całą sobą marzyła o odmianie. Potem posłusznie wyłączyła światło i bar utonął w ciemności. Równie ciemna skóra faceta wylądowała na stoliku pobrzękując metalowymi ćwiekami. Był taki piękny. Łobuz jak z marzeń. Trochę przerażający, gorący jak piekło i iście diabelski. Wyjątkowo przypominał jej szaleństwa młodości. Tak niewiele westchnień było trzeba, by jej jasne uda rozwarły się przed nim, jak drzwi supermarketu, automatycznie i na całą szerokość. Pod pośladkami czuła zimny czysty, wypolerowany blat baru, a wewnątrz gorące, rytmiczne, głębokie pchnięcia pachnącego obłędnie młodego samca, który brał ją tak, jak dawała, bez ograniczeń. Nie myślała o tym, skąd on zna jej fantazje, cieszyła się faktem, że była już tak blisko… blisko…
I wtedy on skończył nagle, drzwi się otworzyły i zapalając światło stanął w nich jej mąż wraz z dziećmi, którzy wracając z kina zdziwili się, widząc auto mamy stojące wciąż pod barem. Chcieli ją zabrać na pizzę, tymczasem przez moment w którym świeciło się światło, nim ojciec je wyłączył widzieli jej piczkę, wystawioną na widok ich oczu przez pierwszego, ale jakże przypadkowego kochanka. Nawet pomimo tego, że mąż zgasił światło tak prędko, jak je zapalił, obraz w głowach pozostał. Bez słowa zabrał dzieci do auta i odjechał.
 Zostali sami. Usiadła na barze upokorzona. Kochaś nie zwracał już na nią uwagi. Szedł do drzwi chwytając tylko kurtkę ze stołu przy oknie. Wychodząc powiedział tylko szyderczo:

 - A te tępe demony myślały, że zrujnowanie Ci życia zajmie mi więcej, niż dwa tygodnie. Ciemniaki. Wygrałem kolejny zakład. I nie skończyłaś, prawda? Jaka szkoda. – Prychnął i się roześmiał - Cóż. Życie nie jest sprawiedliwe, mała. Zostałaś sama. Oni ci tego nie zapomną. A wystarczyło na czas zamknąć drzwi.-  Ostatnie zdanie odbijało się echem w jej skołowanej głowie,  gdy trzasnął – ‘Na czas zamknąć drzwi, zamknąć drzwi’.     

środa, 8 lutego 2017

Zaklęta przez wiedźmę - czytam Annę Kasiuk!


Jak nam na kimś zależy, to zwykle jest problem. Głupio brzmi? Już tłumaczę. Nigdy nie wierzyłam w przyjaźń z Internetu, aż tu nagle w moim niewierzącym internetowym życiu pojawiło się kilka osób  o których mogę powiedzieć: ona zawsze dobrze mi życzy i z wzajemnością. I tu pojawił się problem. Ten problem to mój Anek, czyli Anna Kasiuk, autorka trylogii ”Łowiska”, a prywatnie kobieta niesamowita, cudowna i kochana ( czy pisałam już, że napisała mi CV i kazała mi założyć blog? Właśnie go czytacieJ)
Problem polegał na recenzjach. Recenzujący jej książki tak wiele czasu poświęcili magii i klątwie w jej twórczości, że mi, osobie stojącej realnie na ziemi, nijak nie było z nią po drodze. Myślałam tak: „taka fajna babka. Będę się czuła jak śmieć, musząc jej napisać, że to nie moja bajka, a będzie mi tym bardziej źle, że lubię ją tak bardzo, że uczyniłam ją swoim beta readerem, i wykorzystuję ją, bez pytania jej o zdanie. Kużwa, lipa nie?
Kupiłam sobie jej książkę i wiecie co? Popijam porterówkę (przyjaciele wiedzą,  zawartość alkoholu wynosi ponad 50 %, jak pić to wódę, nie ;) , ) słucham Doktora Misio i myślę, jak ubrać w słowa to, co przeżywam.
Otóż będąc w pełni władz umysłowych oświadczam, że Anna Kasiuk, autorka „Lewego brzegu”, „Mroków Łowisk” a także najnowszej perełki: „Jagody” jest WIEDŹMĄ.
Zaklęła mnie, oczarowała, uwiodła majowymi łowiskami, drżącą trawą, dusznym oddechem i buchającą namiętnością, po której trzęsą się dłonie i uda a skóra woła o wyznaczeni linii demarkacyjnej na połowie łóżka co najmniej do rana. Wątek  magii, czy klątwy jest cieniem zdarzeń i namiętności. Pozostanie w cieniu, za to w pełnym słońcu poznacie Majkę, która nie jest święta, jej cudownego badboya – Pawła i jego brata, Roberta –( jak alter ego, jak cudownie byłoby znaleźć obu ich w jednym ciele J! ), Ewę i ojca, maszkarę Matyldę i rodzinne sekrety.
Pozwólcie sobie na odrobinę luksusu.  Odetchnijcie majem. Poczujcie burzę nadciągającą nad łowiskami. Niech wiatr wydmie bielutkie firanki i uderzy grzmot. Majowa burza. Boska!  Ja wiem, że dopiero luty, ale kto nie marzy by odetchnąć latem? Wypocznijcie, odetchnijcie od „neonów gwałcących zmysły komercyjnym przekazem”.
Lada dzień wychodzi „Jagoda”. Pokochacie ją. Daje słowo.

Anek - love. Dziękuję , że jesteś. Nasze zdrowie.