Studenci
Jasna Cholera znowu malowała korytarz. Od parteru czuć było zapach farby, która właściwie była zmywalna i z grupy tych cudownych, co to do łazienki i kuchni powinny się nadawać a po przetarciu białą ścierką natychmiast wrócić do upragnionego bladoróżowego koloru. Swoja drogą, to ciekawe, dlaczego Jasna Cholera nigdy nie próbowała umyć ściany, tylko regularnie nakładała kolejna warstwę dokładnie w tym samym miejscu? Jej teoria spiskowa mówiła, że sąsiedzi z dołu palą w piecu czymś ohydnym, co sprawia, że ściany ciemnieją, bo przez cegły komina wytrąca się trujący osad. To pewnie dlatego cała akcja z malowaniem odbywała się w maseczce do szpachlowania i niebieskich gumowych rękawiczkach. O ile rękawiczki były ok, to już maska budziła uogólnioną radość mieszkańców kamienicy. Ktoś z drugiego piętra nawet zapytał kiedyś:
-Pani Jasna, co to u
was grasuje ebola? - a ona bez zmrużenia okiem pokazała na pojemnik z
farbą o wdzięcznej nazwie w rodzaju: 'róż jasny i radosny jak
pupcia niemowlaka po kąpieli' i zabrała się do naklejania folii na
podłogę, bo czego jak czego, ale jej myć nie lubiła nawet baba
jagą, gdy nie musiała się schylać.
Blanka oczywiście
wiedziała, że potencjalnie toksyczna substancja na ścianie to nic
groźnego, ale do głowy by jej nie przyszło, by wziąć za to
odpowiedzialność, albo co gorsza okazać choćby cień
zawstydzenia. Nigdy o tym z Myszą nie rozmawiali. Właściwie to
wcale nie rozmawiali o niczym, więc ten jeden temat też mógł im
umknąć pośród tłumu innych. Mysza był wspólnikiem tej
plamistej zbrodni ściennej.
Kiedy Blanka
wynajęła pokój u Jasnej Cholery, czy raczej pani Heleny Jasnej,
która miała na strychu duże mieszkanie do wynajęcia, a sama
wspaniałomyślnie mieszkała na drugim piętrze, lecz regularnie i bez zapowiedzi nawiedzała
swoich lokatorów sprawdzając, czy w pomieszczeniu nie świeci się
więcej niż jedna żarówka na raz, Mysza już tam mieszkał. Dziwny
to był wynajem. W mieszkaniu była kuchnia a w niej tylko
elektryczny czajnik. Żadnej kuchenki, nawet mikrofalowej, „żeby
ktoś nas nieopatrznie nie spalił”, jakby wszyscy na świecie,
prócz Jasnej, byli idiotami. Zakaz gotowania dotyczył wszystkich
mieszkańców wysokich pokojów zamkniętych na wielkie zabytkowe
niemal klucze, samotnej matki z dwójką dzieci w pokoju na wprost,
Mysza, który mieszkał na lewo i Blanki, która zajęła lokum po
prawej. Wyjątkiem była woda z czajnika. Ale kuchnia to nie
wszystko. Ponieważ stare budownictwo nie przewidziało ubikacji ani
łazienki w mieszkaniu, były one dobudowane pod skosem na korytarzu, a
skorzystanie z nich wymagało wyjścia z mieszkania. Po drodze w
ukośnym dachu znajdowało się niewielkie okienko ze stojącą na
parapecie peerelowską, kryształową popielniczką, wiadomym dowodem
tego, że palenie w mieszkaniu było zbrodnią, a na wspólnym
korytarzu już nie.
Stara popielnica
była dla Blanki jak odpowiedź Boga na modlitwę o odrobinę
normalności, oczywiście przy założeniu, że on też lubi sobie
rano zapalić, toteż gdy tylko jej budzik rozwrzeszczał się
pierwszego poranka w nowym lokum, naciągnęła na gołe ciało
szlafrok, wsunęła kapcie i z fajką za uchem i zapalniczką w
kieszeni poszła się dotlenić.
Na korytarzu
uchyliła okienko i wpuściła trochę chłodu nim zapaliła
papierosa. Oparła się o ścianę i wpatrywała w chmury
przelatujące jak klatki filmu przez maleńkie okno. Gdy dotarła do
połowy fajki i osiągnęła stadium warunkowego przebudzenia na
korytarzu pojawił się Mysza. Miał rozczochrane blond loki do
ramion i sińce pod oczami, jakby dopiero się położył, a nie
wstał. Tak na oko sięgała mu do pasa, nic więc dziwnego, że
wziął ją za jakąś nieopierzoną nastolatkę.
- Zajęłaś moje
miejsce. - Palcem pokazał, że chodzi mu o widok nieba. Wzruszyła
ramionami.
- Dzień dobry -
odpowiedziała, by w ogóle się odezwać do typka spod ciemnej
gwiazdy, który drapał się po fajnej owłosionej klacie, a także
po to, by słysząc jej głos, niski i nie pasujący do metra i
czterdziestu ośmiu centymetrów wzrostu zmiarkował się, że ma jednak do
czynienia z osoba dorosłą.
- Zapomnij - warknął
przyjemniaczek, ale zmiarkował się, że popełnił błąd w
myśleniu. Stanął tuż przy niej i przykolegował się do
popielniczki, którą trzymała w ręku.
Nie wiedziała o czym ma
zapomnieć, ale nie podobało się jej, że znowu jakiś fagas ma
czelność mówić jej, co ma robić.
- Nie. - Nagle jakby
się przebudziła. Oddała mu popielniczkę, zgasiła fajkę,
rozwiązała szlafrok i pokazała mu cycki. - Bądź grzeczny, jasne?
Jutro. - Tylko przełknął głośno ślinę, a ona weszła do
mieszkania.
Od następnego ranka
grzecznie przychodził „na fajkę” z gumką i posuwał ją ostro
na ścianie, na wysokości własnych, a nie jej pleców produkując co
dnia bardziej spoconą plamę na ścianie, a potem palili jednego na
pół i każde wracało do swoich spraw. Jej przestał być potrzebny
wibrator, który miała sobie kupić on line, ale za nic nie mogła
dokonać wyboru. On zaczął uśmiechać się pobłażliwie słuchając
opowieści kolegów o nowych nieudanych związkach. Życie zrobiło
się prostsze.
I tylko ten cholerny
tłusty pot na ścianie zamalowywany przez Jasną Cholerę
przypominał im codziennie o tym, że rano, nim na dobre otwarli
powieki, nim szara masa wchłonęła ich w niezmierzoną czeluść
dnia, przez chwilę gnali do siebie, stapiali się z sobą i byli
rzeczywistą do bólu namiastką jedynie erotycznej jedności. Poza
tym, tak niewiele o sobie wiedzieli. No bo po co komplikować sobie
proste, studenckie życie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz