czwartek, 23 marca 2017

Wiosna

- Siadaj, chłopie! Niech ci nie wisi. – Odezwał się do mnie komendant policji, gdy tylko przekroczyłem próg jego biura. Wcale nie chciałem tam być, ale zaproszenie było jednoznaczne. Albo pojawię się sam, albo zgarną mnie suką w najmniej odpowiednim momencie, robiąc mi przy tym taką siarę, jakiej jeszcze w mieście nie było.  A plotki nie służą interesom, przynajmniej nie moim, więc chcąc nie chcąc zwlokłem dupsko z wozu i już rano pojawiłem się karnie przed posterunkiem.
Komendant nie kazał mi długo na siebie czekać, a kiedy już usiadłem, wcisnął interkom i powiedział, że chce dwie kawy i święty spokój. Kawy pojawiły się niemal natychmiast, jakby sekretarka zalewała je, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi. Pachniały tak, jak pachną tylko na gigantycznym kacu, gdy marzysz o nich, ale wiesz, że czachę ci rozjebie, jeśli wlejesz w siebie choć łyka, więc zamieniasz to cudowne pragnienie na znienawidzoną wodę z kiszonych ogórków, potem walisz setkę z pieprzem i udajesz, że żołądek ma się lepiej, choć wiesz, że to cholerny miraż i nie pomogłaby nawet jajecznica  mamusi, taka jak w dzieciństwie. – Pij śmiało. W poniedziałki kawa zawsze jest z cytryną. Na kaca jak znalazł. – Rozwiał moje ostatnie wątpliwości i pomyślałem, że może się nie zmienił, może to dalej ten sam spoko chłop, z którym byłem w wojsku.
- Dzięki - wystękałem – mam w gardle piaski Kalahari. Powiedz czego potrzebujesz. Bez powodu nie ściągnąłeś mnie do siebie. – Otworzył połowę okna. Do pomieszczenia wpadł ciężki  zapach deszczu. Wiosna nadchodziła wyjątkowo niemrawo, jakby popijała wciąż i nie mogła wytrzeźwieć na tyle, by przestała lać pod siebie jak stara alkoholiczka. Nie przejął się wilgocią, z szuflady wyciągnął brudną  popielniczkę i poczęstował mnie fajką. Niektóre rzeczy się nie zmieniały. Już w wojsku palił mocne, teraz tylko paczka zrobiła się większa. – Nie, nie zniósłbym twoich. Tak się wczoraj przepaliłem, że myślałem, że rano zdechnę po superlajcie. Morrisony to dla mnie dziś gwóźdź do trumny.  – Uśmiechnął się. W wojsku obaj paliliśmy mocne nazywając je nazwiskiem Jima. Wyjąłem swoje i zapaliliśmy obaj. - Jak mogę ci pomóc?
-Nie możesz, tylko musisz. Plan jest taki, że albo mi bardzo chętnie pomożesz, albo będzie bardzo, bardzo źle.
-Jak bardzo, bardzo?
- Zajebiście. Zamkniemy ci interes. I to szybko.
-Przynajmniej nie owijasz w bawełnę. Nawijaj.
-Bawią się u ciebie bliźniaki burka, prawda? – Od razu wiedziałem, że mówi o rozwydrzonych synalkach burmistrza.
- Jak i dzieciaki innych szefów miasta.
- Więc już nie będą. – Uśmiechnął się jakoś tak, że ciarki mi przeszły po plecach. Cokolwiek miał na myśli, nie chciałem być w ich skórze.
-I Bogu dzięki! To się świetnie składa, bo w duecie robią taki chlew, że sam bym ich na mordy wypierdolił, ale nie chcę zadzierać z burkiem, bo wiesz, jeszcze mi koncesje na alkohol zajebie i będę w czarnej dupie.
-Wypierdolił to odpowiednie słowo.  Hehe.– Na chwilę jakby się zawiesił.  – W piątek po południu zepsuje ci się w klubie monitoring. Pracownicy muszą wiedzieć. W sobotę rano zadzwoń i umów się z serwisem na  naprawę w poniedziałek. Kapujesz?
-Jak sobie życzysz. Tylko jaki Ty masz w tym biznes? Chodzi o te panienki, co je wynoszą półprzytomne do gabloty? – Milczał więc wiedziałem, że dobrze trafiłem.  – Maniek, film się nadpisuje, ale mam kopię tych właśnie wszystkich kawałków z ostatnich dwóch miesięcy. Pomyślałem, że któraś może w sądzie tego potrzebować, ale żadna się nie zgłosiła.  Ta z tego weekendu też nie, póki co.
-I się nie zgłosi. Pewnie żadna nic nie pamięta prócz przebudzenia na ławce pod wiatą od przestanku autobusowego.  A ciepło nie jest.
-No, nie. Ale co tobie do tego?  - Zająłem się kawą, już nie tak gorącą, ale ohydnie kwaśną. Słodziłem ją i słodziłem, a on z politowaniem kiwał głową. Pewnie się już przyzwyczaił do tego kiszonego błota.
-Gdyby któryś z tych małych chujków dotknął swoim kutasem kogoś, na kim ci po cichu zależy, zrobiłbyś więcej niż możesz, żeby było dobrze, albo i lepiej.  - Odpowiedział odrobinę enigmatycznie, a potem na mnie popatrzył, nie zareagowałem, więc  uznał, że go nie rozumiem i kontynuował -  Sam wiesz, że byś nie popuścił.  A ja wiem, kto w mieście wychowuje moje dzieci, nawet jeśli one same o tym nie wiedzą.
-Jasne, nie spytam, która jest twoja.  Obejrzę te filmy raz jeszcze. Chcesz kopie? Przydadzą ci się? Założę się, że burek nie chciałby, żebyś je miał u siebie.
-Wezmę wszystkie. Naszykuj. Pokażę mu je, kiedy przyleci dochodzić sprawiedliwości w niedzielę.
- A przyleci?
- A gdybyś w całym miejscowym Internecie widział fotki swoich zabawiających się ze sobą bliźniaków, ubranych w kuse komże ministrantów, co byś zrobił? Zanim niedzielna  msza się skończy, już będzie pod komisariatem warował.  – Zgasił fajkę i od razu wyjął kolejną. Zgniótł ją pożółkłymi palcami. Nie odpowiedziałem nic. Jego plan był dokładnie tym, o czym myślałem, gdy oglądałem na nagraniu, jak bliźniaki wyprowadzają z lokalu ledwo stojące na nogach nastolatki. Co tydzień inną. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to nie zbyt stygmatyzująca kara jak na tak małe miasteczko, a potem pomyślałam, że przecież nie wiem, co on czuję, bo nigdy nie byłem ojcem.  Podniosłem wzrok i czekałem. – A ja już tam będę. Potem przyjadę do ciebie, a ty powiesz:  sorry stary, zepsuł się w piątek monitoring, naprawią jutro i będziesz miał na to świadków. Za to dasz mi resztę filmów, to znaczy te, o których mówimy, a  ja mu je pokażę i zobaczymy jak się spoci. Potem zapytam, czy nie boi się, że któraś wniesie oskarżenie i będę patrzył, jak sra ze strachu pod siebie i kombinuje skąd wziąć pieniądze, żeby zamknąć im usta. Podpowiem, że powinien zająć się wychowywaniem swoich dzieci. I nie zrobię nic, oprócz nagłośnienia wielkiej kompromitacji.
- A twoi ludzie?
- Przecież są moi. Kochają burka tak samo jak ty. Nie kiwną palcem.  A jak spróbują się wykazać, to pójdą na urlopy. Mają dużo zaległych urlopów.
- Niewielką wyznaczyłeś mi rolę w tym przedstawieniu. – Zgasiłem swojego. Nie mogłem patrzeć na popielniczkę oklejoną gumami do żucia tonącymi w popiele.
- Powinieneś być wdzięczny.  – Warknął - Mniej wiesz, dłużej żyjesz i twoja koncesja na wódę nie ucierpi.
-Racja.  – Miałem już wstawać, gdy coś jeszcze błysnęło w mojej skacowanej głowie. - Słuchaj, po ile oni mogą mieć lat?
- Jakieś szesnaście, czy siedemnaście. Jeszcze są w miejscowym ogólniaku i przed maturą.
- To weź jeszcze pod uwagę, że na dowodach mają po dziewiętnaście i na ich podstawie ja sprzedaję im alkohol.
-Żartujesz? – Pokręciłem głową.  Już nie bolała, cholera, nie pulsowała. Przez chwilę pomyślałem , że może dzień wczorajszy się nie wydarzył. Głowa była jak nowa. - Ktoś za to beknie. – Skwitował wyraźnie zadowolony. – Za fałszowanie dokumentów jest piękny paragraf.
- Dokładam tylko swoją cegiełkę do budowy tego muru. Te dowody wyglądają jak prosto z urzędu. I oni  obaj prowadzą auto, muszą mieć jeszcze prawka. A stary wie. Pewnie sam kupił im wózek. – Poczułem się jakiś lekki i radosny. Wiosnę wciągnąłem nosem wraz z powietrzem i morda uśmiechnęła mi się jak psu w reklamie stomatologicznych kości. -  I wiesz co, cieszę się z tego. Łeb mi odpuścił i będę miał fajny dzień, ba zajebisty tydzień będę miał, wiedząc o tym. Porządny z ciebie chłop, komendancie. Trzymaj się Maniek, a na przyszłość, nie strasz, zaproś mnie na kawę. Chętnie się zjawię.

Wyszedłem z gabinetu uścisnąwszy mu grabę. Było mi naprawdę lekko. Zbiegłem ze schodów i nawet zanurzywszy się w wiosenny deszcz nie przestawałem się uśmiechać.  Uwierzyłem, że nawet gdy prawo jest absolutnie do bani, istnieje jeszcze sprawiedliwość. I jest w naszych, kurwa, rękach.        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz