Nie czytam książek o
wojnie.
Nie lubię i nigdy się nie
zmuszam. Ale ta historia jest dwupłaszczyznowa, więc nie mogłam
zapoznać się tylko z tą częścią, która dzieje się obecnie. I
chociaż w nosie mam badania naukowców, którzy twierdzę, że
nosimy w sobie historię naszych przodków i mogę się z tym
twierdzeniem nie zgadzać, opowieść Magdaleny i tak mnie
zaczarowała. Dlaczego? Bo to dobra powieść, historia splątana,
niepozbawiona fantazji i bliska wszystkim, którzy nie maja za nic
historii swojej rodziny.
Odrabiałam w weekend lekcje
z córką. Historia: miała opisać losy kogoś ze swojej rodziny
podczas wojny, obdzwoniłam kochane ciocie, pogadałam z cioteczna
siostrą, odtworzyłyśmy co się dało z rodzinnych opowieści a
nawet w starych dokumentach sprawdziłyśmy miejsca i daty. Nikt
prócz Niki nie odrobił tego zadania. Było dodatkowe. Nikomu się nie chciało, nikogo to nie obchodziło, biedne dzieci. Ale zbierając
dane uświadomiłam sobie, przez jaką górę wiedzy musiała
przekopać się Magdalena Witkiewicz, by tak dobrze oddać tamtą
rzeczywistość i chwała jej za to.
Historia Justyny uczy ważnej
rzeczy:
Historia jej babci, która
jak Penelopa czeka na swojego Odysa też daje do myślenia.
Zastanawiam się nad tym, bo
ileż możemy czekać na miłość, na czyjś powrót, macierzyństwo
czy zwykłe otwarcie oczu jak w przypadku Artura i Magdy?
Każdy z nas sam decyduje ile czeka.
Nie będzie spojlerów.
Witkiewicz zaskakuje i wymiata. W momencie, gdy myślisz, że wiesz
wszytko, tak naprawdę wciąż wiesz niewiele. Wsłuchaj się,
wczytaj, popłyń. Warto, baaardzo warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz