piątek, 18 listopada 2016

Prezes


„Niektóre dni bywają po prostu lepsze od innych. Dziś będę szczęśliwy.” – Zaplanował po przebudzeniu  Szef Wszystkich Szefów, czyli Prezes,  a chwile później przeciągnął się  i spróbował energicznie wstać z łóżka. Nie udało się. Na kołdrze wciąż spał sapiąc ciężko  jego Kierowca, zwany zdrobniale Drajwerkiem i nie było żadnego powodu, żeby go budzić dosłownie pięć minut przed dzwonkiem telefonu.
Szef spuścił nogi na podłogę i pomyślał, że to dziś jest ten dzień. Dzień wyzwolenia. Czuł się taki odważny, pełen dumy i honoru,  prawie najodważniejszy na świecie. Postanowił, że właśnie tego dnia się ujawni. Dzielny, dziś był po prostu taki wyjątkowo dzielny od samego ranka. Miał moc. Oczywiście nie była to wyłącznie jego zasługa. Nie bez powodu pozwolił wczoraj Kierowcy wyzywać się od brudnych muzułmanów i ganiać z kropidłem dookoła łóżka wypędzając złe moce. To nie było najfajniejsze, ale od lat uczył się kompromisów. Czasem się targował. Nieczęsto i tylko wtedy,  gdy mu na czymś zależało. Potem bawili się jeszcze w nawrócenie innowiercy, w pięć minut zaliczyli wszystkie sakramenty a na koniec muzułmanin - uchodźca dostał, po długich błaganiach, legitymację od  firmy.
Kropidło to pikuś. Co prawda obaj ukradli je cioci, która pożycza kasę, ale ona kupi sobie nowe. Stać ją. W nagrodę za wytrwałą zabawę Drajwerek podwiesił Prezesa w jego ulubiony sposób, czyli na Batmana, za kostki. To była ulubiona atrakcja Szefa.  Zawsze później dzięki temu czuł się jak super bohater, choć trochę kręciło mu się w głowie. Wierzył, że dziś mógłby zmienić świat i  właśnie tak postanowił zrobić i to szybko.
Niestety już samo wyjście z sypialni nastręczało sporo problemów, była ona bowiem zamknięta w sporym sejfie, który był z kolei ukryty w bunkrze do którego zjeżdżało się tajną windą zamontowaną w niepozornej,  postpeerelowskiej  willi obstawionej ochroniarzami. Wiadomo, wszędzie czaili się wścibscy paparazzi. Prasa nie śpi. Sejf mógł się otworzyć jedynie wtedy, gdy Prezes i Kierowca przyłożyli do skanera języki i to jednocześnie. Bez współpracy nie dało się nawet pójść siku, co rozwiązali stawiając stary, obity, emaliowany nocnik pod łóżkiem.
Postanowiwszy, że dziś na pewno się ujawni super bohater wstał i potarmosił pieszczotliwie kochanka w momencie, gdy rozległ się alarm w telefonie. Po kilku próbach udało mu się nie tylko go zbudzić, ale nawet zmusić do wstania i nim ten się obejrzał sunęli w samych kalesonach, czy też jak mawiał Prezes: kalisrakach do góry, na śniadanie.
Oczywiście każdy  nich wysiadł na innym piętrze. Jeden zjadł w salonie obsługiwany przez starą i na pół głuchą panią Wiesię, byłą kierowniczkę sklepu żelaznego, która zawsze życzliwie odnosiła się do tatusia Prezesa i nie naskarżyła na niego samego, gdy stłukł szybę cegłówką, przez co omsknęło mu się należne, ojcowskie lanie. Szef nigdy nie zapominał, że jest coś komuś winien. Jako człowiek honorowy  kazał ochroniarzom przywozić codziennie do roboty staruszkę mimo, że miała już osiemdziesiąt pięć lat. Praca to dar od Boga. Wielu emerytów gnuśniało, a ona, dzięki niemu, nie musiała. Patrząc na nią czuł się taki dobry, aż kręciła mu się łezka w małym świńskim oczku.
Drugi jadł w kuchni z ochroną i wszyscy zgodnie udawali, że tu jest jego miejsce. Bułki były wczorajsze , zupa nie mleczna lecz zabielana, twaróg odrobinę zalatywał, wszystko jak w peerelowskich zakładach pracy. Nawet talerze miały na obrzeżach zielony napis : „GS” . Drajwerek zamienił kilka słów z jednym czy drugim osiłkiem, trzeciego poklepał po ramieniu, choć miał ochotę gdzieś indziej, przepytał ich z nocnej audycji w twarzowej rozgłośni radiowej i pojechał zatankować auto.   Później, jak co dnia, spotkali się z Prezesem w limuzynie.  Oczywiście  zawsze obaj milczeli. Pozory były istotne i służyły słusznej sprawie. Najważniejsza zasada brzmiała: "żadnego spoufalania się przy ludziach".
Droga do firmy upłynęła Prezesowi na głębokich rozmyślaniach. Gdy jeszcze siedział przy śniadaniu zwołał telefonicznie konferencję prasową na wczesne przedpołudnie, ale dziennikarze nie bardzo chcieli się na niej pojawić. Mieli tyle wymówek i pozornie  istotniejszych spraw, a jego gadkę znali już przecież na pamięć. Tak im się przynajmniej wydawało w momentach, gdy mogli samodzielnie myśleć, czyli przez jakieś przez dwadzieścia minut dziennie. Reszta ich czasu została starannie rozdysponowana. Szef zadbał o to osobiście.
„Lojalni przybędą na pewno” -  Pomyślał. - „Jak zawsze. Oni  nie zawiodą, bo zabrałbym im premię... A nie… już zabrałem. Teraz boją się o pracę i mieszkania.”  Zanurzony w rozmyślaniach  planował co powie i jak, bo to było ważne. Rękoma powtarzał wyuczone gesty. Jeszcze ćwiczył, gdy  dojechali do szklanego wieżowca.
To tu biło serca firmy. Na trzynastu piętrach pracowali specjalnie wyselekcjonowani hejterzy, na czternastym stał rząd konfesjonałów i zrobiono kaplicę a zarząd niemal mieszkał na stałe na piętnastym. Co się działo wyżej nikt nie wiedział. Biskup wypożyczył resztę budynku i ani myślał oddać, póki nie musiał płacić. Prezes podejrzewał, że ćwiczy tam chór chłopięcy, ale nie wnikał, bo nie lubił muzyki.  
Od minus pierwszego do minus piątego pracowali sami prostowacze rzeczywistości. Najlepsza kadra. Ci zarabiali najlepiej. Byli szybcy i skuteczni. Radzili sobie zawsze z każdą sytuacją. Wystarczyło bowiem, że gdzieś w sieci pojawiło się zdanie: " Prezes rucha kierowcę" lub dla odmiany: " Kierowca posuwa Prezesa"  żeby pięć pięter ludzi natychmiast wyjaśniło i naprostowało odpowiadając, że: „ owszem, prezes to robi, ale jej wolno, bo kierowca jest jej mężem. Problemem jest raczej to, czy kierowca ma umowę śmieciową i czy robią to w godzinach pracy”,  lub z innej beczki: „prezes  fabryki pasty do butów może sobie posuwać kogo chce, to jego prywatna sprawa, ale to nie jest zbyt bezpieczne  pozwalać prowadzić auto kobiecie, nawet  jeśli jest bardzo podobna do Hołka. Wszak wiadomo, że miejsce kobiety jest w porodówce, a nie za kierownicą”. 
„To właśnie tych wszystkich dzielnych ludzi będę musiał zwolnić jutro po dzisiejszej konferencji”.  - Westchnął w duchu i kazał podać wszystkim kawę, na ich własny koszt, oczywiście. Sam też chętnie by się napił, ale tak paskudnie odbijało mu się jajeczkiem ze śniadania, że zaczął podejrzewać hodowcę kur o to, że już go nie lubi, i bardzo się tym zmartwił. Kiedyś Prezes nie jadał drobiu. Żadnego i nigdy. Potem zrozumiał, że nie może w ten sposób rujnować krajowej gospodarki. Trzeba być życzliwym dla rodaków. Patriotyczne kury były dla oświeconego Szefa teraz podstawą żywienia, podobnie jak krajowa szyneczka, czy antrykot, który jak się okazało nie miał niczego wspólnego z trykotem, co na polecenie Prezesa sprawdzili najmądrzejsi uczeni.
„Co by to było, gdyby jajeczko w znoju i trudzie urodziła obca nioska? Dramat!” -  Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ruskiej jajecznicy na niemieckim boczku. – „Fuj, ohyda! Podobno szefom innych firm było wszystko jedno. Dziwni ci ludzie.”
Nim konferencja się rozpoczęła napił się jeszcze firmowej wody z firmowej butelki w firmowej szklance i zaczął mówić powoli i spokojnie , jak do małych dzieci,  żeby nie musiał powtarzać. Dokładnie wiedział co chce powiedzieć, w końcu ćwiczył to przed lustrem latami.
-„ Moi drodzy, nadeszła pora by ujawnić prawdę. To nie łatwe, ale postanowiłem, że dla dobra własnego i firmy ogłoszę dziś coś niezwykle dla mnie istotnego. Jak wam wszystkim wiadomo jestem dzielnym mężem. Tak, mężem. Jestem mężem mojego Kierowcy”. – Dziennikarze milczeli a ich twarze nie wyrażały niczego. Nie podnosili rąk, nie wzniecili wrzawy. Trwali z bezbrzeżnym zdumieniu gapiąc się przed siebie świadomi, że Prezesowi się nie przerywa. – „Ja i mój mąż nie mogliśmy wziąć ślubu jako pierwsi ale byliśmy dwudziestą parą, która złożyła małżeńską przysięgę, gdy tylko Holandia zmieniła przepisy. Dobrze wiecie, że tutaj nie byłoby to możliwe. Nikomu nie trzeba tego tłumaczyć".  - Rozejrzał się po sali, ten spokój był niepokojący. Wypił łyk wody i kontynuował. – „ Jestem dumny, że mogłem zostać mężem tego lojalnego mężczyzny. To właściwie wszystko, co chciałem wam dziś powiedzieć” – Odsunął krzesło, by wstać, ale zmienił zdanie – „ Albo nie. Powiem wam jeszcze,  bo jest się czym pochwalić, że sam ksiądz biskup dobrodziej był naszym świadkiem. Teraz możecie już iść,  sio!”.   – Machnął na nich ręką jakby odpędzał komary. A oni zaczęli pakować sprzęt i wynosić go z sali.
Po tych słowach wstał szurając krzesłem  i wyszedł a ochrona sznurem za nim. Lubił się z nimi pokazywać, to byli tacy ładni chłopcy. Dumny z siebie kazał wieźć się prosto do bunkra.  Czuł, że musi to uczcić. Zamówił frytki i kolę z dowozem do willi i tajemniczo uśmiechał się do siebie pod nosem. Chciał zrobić Drajwerkowi niespodziankę. Był taki podekscytowany i szczęśliwy.

Po godzinie dostarczono mu świeżą prasę. Na pierwszej stronie umieszczono  jego zdjęcie z konferencji. Obok była uśmiechnięta fotografia biskupa i jego komentarz: "To był doskonały Prima Aprilisowy żart naszego kochanego Prezesa".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz