piątek, 25 listopada 2016

Piłka

- Zawsze tak dziwnie  rozpoczynasz nowe znajomości? - Spytała pocierając ręką czoło.
- Raczej tak. - Nie mówił głośno, raczej szeptał, jakby to, co miał do powiedzenia było jakąś mistyczną prawdą. – Niech ludzie wiedzą z kim mają do czynienia.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że w ten sposób odstraszasz ich od siebie.
- Taka widać karma.
- Srylis morylis! - Wzburzyła się, złapała z trudem kilka głębszych oddechów i kontynuowała wpatrzona w okno, zamiast w rozmówcę, jakby nie chcąc go peszyć, lub lekceważąc jego obecność – Nie wystraszyłam się. Już niczego się nie boję. Nie muszę. Gadaj. Z jakichś pokręconych przyczyn chcę się dowiedzieć, czemu nazywasz siebie w ten sposób. No? - Zachęciła go niewielkim ruchem głowy - Jak to się stało?
Usiadł. Wyprostował długie nogi. Gapił się w swoje białe klapki i jakby recytował mantrę, spokojnie, bez emocji opowiadał jak cudze życie:
- Miałem zajęcia z szóstą klasą na połowie sali, drugie pół zajęła koleżanka z pierwszoklasistami. Zawsze uważałem, że sala jest potrzebna do gimnastyki, a oni się bawili. Szkoda było mi miejsca. Mogła ich zabrać do świetlicy, lub pobawić się w holu. W każdym razie byłem zły, bo chłopcy mogli grać mecz, a rzucali piłką lekarską. Taką ciężką. Pięciokilową. Rzucali oczywiście w poprzek auli, daleko od bawiących się maluchów, bezpiecznie. Aż przyszła kolej spadochroniarza. Duży był, już drugi raz powtarzał szóstą klasę.  Jakoś go nie chcieli wypuścić z podstawówki. Miał krzepę, ale nie stał prosto. Rzucił a piłka poleciała na drugą część boiska. Bardzo daleko. To był dobry rzut i najdłuższy lot piłki lekarskiej jaki w życiu widziałem w podstawówce. Nagle maluchy niemal się rozpierzchły. Piłka wylądowała na tyle głowy jednego z nich. Nie zdążył. Skręciła mu kark. Trup na miejscu. – Nieśmiało podniósł wzrok a ona nadal gapiła się w okno -  To tyle.
- Zimne i niewiele w tym emocji. - Podsumowała - Starannie dobrane słowa, czuć upływ czasu. Przemyślałeś to, rozebrałeś na czynniki pierwsze miliard razy. Dawno to było?
- Dziewięć lat temu.
- Hmm… marzę o fajce. Nienawidzę ich i śni mi się po nocach jak zaciągam się z przyjemnością . Potem widzę napis na paczce, że palenie wywołuje choroby prostaty i kłopoty z potencją i wybucham śmiechem. Potem gdzieś w głębi snu tłumaczę sobie, że całe życie wiedziałam, że fajki szkodzą, że to tylko konsekwencja. Nawet we śnie akceptuję swoja głupotę, lubię swoje wybory, i żałuję. Mówię ci, żałuję jak kurwa mać. Wiem co to żałować. A z ciebie aż się wylewa.  Przegryzłeś to, - wymieniała powoli - rozłożyłeś na części, złożyłeś z powrotem, nauczyłeś się opowiadać na potrzeby słuchaczy i co?
- I nic. Muszę z tym żyć. – Gapił się na swoje dłonie ukryte w niebieskich lateksowych rękawiczkach.
- Ale to był wypadek. To jasne. Chyba nikt nie miał wątpliwości?
- Przecież wiem.
- Nie mogłeś temu zapobiec. – Próbowała odrobinę głośniej wypowiedzieć to zdanie, by się otrząsnął, ale od razu zaczęła kasłać. Pochylił ją lekko do przodu i poklepał po chudych plecach. Wiedział, że teraz nic już właściwie nie pomaga, a mimo to starał się. 
- Skąd wiesz? – Spytał nim poprawił ją i usiadł naprzeciwko.
- Ja? –Spróbowała się uśmiechnąć zdziwiona, ale wyglądało to jak grymas. - Ty wiesz. Mogłeś?
- Nie wiem. Za to dokładnie pamiętam co wykrzyczała mi w twarz zrozpaczona matka tego chłopca. Kamil był jej jedynym dzieckiem. Miała tylko jego na świecie. - Otarł jej czoło mokrą chusteczką dla niemowląt o zapachu lawendy – Ona została sama.
- Przecież ty go nie zabiłeś, człowieku. Dlaczego mówisz o sobie zabójca? Zabójstwo się planuje. Chce się go. Niczego nie planowałeś. Po cholerę się obwiniasz? – W końcu  nawiązała kontakt wzrokowy.
- Nie chcę go zapomnieć. Nikt już o nim nie pamięta, nawet jego matka.
- Jak to? Matka zawsze pamięta.
- Tak to... Co roku w rocznicę jego pogrzebu spotykałem ją na cmentarzu. Siadała na ławce, obok pomnika, który postawiłem dzieciakowi za swoje i piła wódę z gwinta z flaszki odzianej w papierową torbę. Płakała. Przyjeżdżałem pod wieczór, składałem kwiaty, ona wyzywała mnie od morderców i dzieciobójców. Wtedy ja zamawiałem taksówkę i odwoziłem ją do maleńkiej kawalerki na blokowisku. Wnosiłem ją po schodach, jeśli było trzeba i wracałem do domu. Dwa lata temu jej nie było. Pojechałem tam. Myślałem, że może jest chora. Sąsiadka powiedziała, że wyjechała na stałe za granicę z nowym partnerem. W tym roku jakaś firma dostarczyła tani bukiet.
- No i na tej podstawie myślisz, że matka zapomniała?
- Nic nie myślę. Ja po prostu nie zapomnę. Nie pozwolę sobie na to.
- Popraw mnie proszę w tym cholernym wózku i słuchaj. - Chwycił ją pod pachy i podniósł jak piórko. Tak niewiele z niej zostało. Posadził prosto i przykrył nogi pledem szpitalnym, szorstkim i brzydkim - Jesteś głupcem. Wybacz, ale ktoś powinien ci to w twarz powiedzieć. Skończonym głupcem. Nikomu nie jest potrzebna twoja pamięć. Umarłych nie ma. Król Salomon napisał w Biblii, że oni nie czują niczego, rozumiesz? Oni nie czują. Póki nie zmartwychwstaną śpią i nie wiedzą niczego. Temu dziecku nie jest potrzebna ani twoja pamięć, ani twoje poczucie winy, ani to całe umartwianie się i nieszczęście. Nikt tego nie potrzebuje, a już najmniej ty sam.
- Niczego nie rozumiesz. Nie wiesz co czuję.
- Wręcz przeciwnie. Próbowałeś sobie kiedyś wybaczyć?
- Nie myślę tak o tym. Są rzeczy, których wybaczyć się nie da.
- Zaczynam się zastanawiać, czy ty w ogóle myślisz. Zastanów się: dawno temu zdarzył się straszny wypadek, w jego efekcie umarło dziecko, ale to nie tylko jego życie się wtedy skończyło. Twoje też. Ty też umarłeś. Nawet matka dziecka potrafiła ułożyć sobie życie po tej strasznej tragedii, ale nie ty. Dlaczego? Pomyśl o tym. Słowo "wypadek" nie niesie ze sobą brzemienia winy. A ty mimo tego jesteś martwy. Musisz sobie w końcu wybaczyć i żyć.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ Bóg już dawno ci wybaczył. A On, gdy coś wybacza nigdy nie przywołuje tego na pamięć. Nie wywleka. To nie człowiek. Nie wypomni ci tego. Nie wykrzyczy w twarz. To przecież Bóg. Nie rozumiesz tego? Rozlicz się ze swoją przeszłością i idź dalej. To co tu robisz to wegetacja. Gdzie pracujesz?
- W magazynie chemicznym. Jeżdżę paleciakiem.
- Rozumiem, że nie chcesz już uczyć, ale trudno to ogarnąć, że cały swój wolny czas spędzasz tutaj, wśród umierających. Hospicjum od lat cieszy się z twojej pracy, darmowej pracy. Od ilu lat jesteś wolontariuszem?
- Siódmy rok.
- Właśnie. A przecież jak nie ty, to inni przyjdą. Popatrz na siebie, żyjesz? Nie widać tego. Jesteś cieniem, mgłą, ułudą... trupem. Nie masz żadnego swojego życia. A ja? W każdej chwili mogę umrzeć, ale gdybym miała twoje zdrowie, twoje siły nie oddałabym ich bez reszty, żyłabym z radością. Kiedy ostatnio czułeś radość? Dziwne pytanie, prawda?  - rozkasłała się . - Otwórz proszę okno, nie chcę czuć jak cuchnę. - Wstał i otworzył lufcik - Życie masz jedno i ono nie jest za karę. Weź się w garść, zatrzaśnij tamte drzwi i idź do żywych, do ludzi, do psychiatry jeśli ci to pomoże, do psychologa, do matki, gdziekolwiek. - Głośno nabrała powietrza - Wybaczam ci, słyszysz?
- Ale co? - Zdumiony podniósł brwi. – Co ty mi możesz wybaczyć?
- Wybaczam ci w imieniu tego chłopca. W imieniu jego matki też ci wybaczam i proszę o wybaczenie. Wybaczam ci w imieniu twojej rodziny, która straciła cię tamtego dnia. Teraz ty sobie wybacz. Powiedz mi, że pójdziesz dalej. Obiecaj. W życiu nie ma miejsca na wieczną pokutę. Żyj, to moja ostatnia wola. Mój testament. No, obiecaj! Umierającej się nie odmawia.
Uśmiechnął się samymi kącikami ust, nostalgicznie, ale ona chwyciła go za rękę chudymi papierowymi dłońmi i powtórzyła głośno:
- Obiecaj!
- Obiecuję. - Powiedział bardzo cicho.
- A teraz idź. Wynoś się! Nie chcę, żebyś tu kiedykolwiek wrócił, rozumiesz? Idź i żyj. Jasne?
- Rozumiem.
- Obiecałeś. – Rzuciła z wysiłkiem, gdy stał w drzwiach.
- Wiem, idę już. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Potrzebuję, kurwa, żebyś żył, bo ja już niestety nie mogę.
Cofnął się. Wytarł jej łzy z twarzy. Zamknął lufcik, potem cicho zamknął drzwi. Przez okno widziała, że poszedł na przystanek. Nie obejrzał się za siebie, obiecał.
Przez chwilę poczuła się taka szczęśliwa, być może mu pomogła. Są szanse, że mu się uda. Na szybie osiadło kilka płatków śniegu. Stopiły się i spłynęły. Kobieta zasnęła i umarła spokojnie tej samej nocy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz